Ponury wesołek z Manhattanu

Jest ateistą, który nieustannie zajmuje się tym, w co nie wierzy – Bogiem, duszą, życiem pośmiertnym. Woody Allen, jak sam mówi, robi to ze strachu przed skutkami swojej niewiary.

Ponury wesołek z Manhattanu Lista jego strachów nie ma końca. Wiecznie znerwicowany reżyser, aktor i pisarz boi się niemal wszystkiego – otwartej przestrzeni, zamkniętych pomieszczeń, latania samolotem, nieznanych potraw, tłumu na ulicy, bakterii… Ale pierwsze miejsce w tym wykazie zajmuje lęk przed przemijaniem i śmiercią. Ukrywa go pod maską przemądrzałego błazna, który wszystko potrafi obrócić w żart.

– To nie tak, że boję się umrzeć – zaczyna niby poważnie. – Po prostu nie chciałbym być w pobliżu, gdy to się stanie – kończy w swoim dobrze znanym stylu.

Wielbiciele dopatrują się w tych zabawnych powiedzonkach filozoficznej głębi, krytycy uważają, że nie ma w nich nic poza zabawą słowami, do czego ma niebywały talent. Bliżsi prawdy są chyba ci ostatni, bo co poza uśmiechem wynika z kolejnej złotej myśli na ten temat: „Nieśmiertelność można osiągnąć bardzo łatwo…. Wystarczy nie umierać”? Woody Allen stara się jak może korzystać z tej rady.

– Jestem zakochany po uszy w młodej i pięknej żonie, najwięcej radości daje mi zabawa z moimi małymi dziećmi – wyznał dziennikarzom. Nie byłoby tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że udzielał tego wywiadu z okazji… 70. urodzin.

Chociaż już dawno osiągnął wiek emerytalny, ani na moment nie zwolnił tempa życia i pracy. Wciąż kręci filmy, pisze książki i nie kokietuje wielbicieli oświadczeniami, że to już jego ostatnie dzieła. Wręcz przeciwnie, chętnie opowiada o nowych planach. Ma szanse je zrealizować, gdyż pochodzi z rodziny długowiecznej. Jego ojciec dożył 101 lat, matka 96. Ale upływającego czasu nie da się oszukać i spod maski wiecznie młodego, wesołego staruszka coraz częściej wyziera nieco inna twarz.

Zapytany przez redaktora dziennika „Washington Post”, co zmieniłby w swoim życiu, gdyby mógł cofnąć czas, odpowiedział zaskakująco poważnie:
– Nie wiem, czy by mi się udało, ale spróbowałbym być bardziej religijny. Może dzięki temu nie bałbym się tak bardzo starości i śmierci.

reklama

Magiczne olśnieniaW słabości siła

Religijny był jedynie jako dziecko. Jego dziadkowie, pobożni Żydzi, wyemigrowali do Ameryki z Niemiec, rodzice urodzili się już w Nowym Jorku i zajęci pracą, nie przywiązywali większej wagi do spraw duchowych. Nauczyli go jidisz, języka, którym na co dzień posługiwali się dziadkowie, posłali do szkółki żydowskiej, w której poznał najważniejsze zasady judaizmu, ale jako nastolatek uczył się już w szkołach świeckich. Tam definitywnie stracił wiarę.

– Wierzę, że tam, w górze, jest ktoś, kto czuwa nad nami. Niestety, jest to rząd – dziesiątkami podobnych żartów bawił i wprawiał w zakłopotanie kolegów i nauczycieli.
Kpił ze wszystkiego i ze wszystkich. W pojedynkach na słowa nikt nie mógł się z nim równać. To była jego broń i sposób na ukrywanie niezliczonych kompleksów. Gdyby nie cięty język, rudy, cherlawy okularnik, noszący na dodatek nazwisko Königsberg, od razu zdradzające jego żydowskie pochodzenie, stałby się bez wątpienia obiektem żartów. Jednak z obawy przed ośmieszeniem silniejsi koledzy nie ryzykowali zaczepek. Miał spokój i mógł do woli oddawać się swojej jedynej ówczesnej pasji – oglądaniu filmów.

Jak wspomina w książkowym wywiadzie „Woody według Allena”, potrafił w ciągu dnia zaliczyć nawet pięć-sześć seansów. Jeszcze w szkole odkrył, że umiejętność wymyślania gagów może przynieść także bardziej wymierne korzyści. Kilka swoich żartów przesłał do gazet i natychmiast otrzymał propozycję współpracy z autorami felietonów. Za dowcipy, które im podsuwał, dostawał 20 dolarów tygodniowo.

Niewiele, ale dla 16-latka była to spora suma. I przepustka do kariery, gdyż młodego dowcipnisia szybko wypatrzyli łowcy talentów. Cztery lata później miał już własny program radiowy, pisał teksty dla najlepszych komików i sam zaczął występować na scenie. Przybrał wówczas pseudonim Woody Allen i spostrzegł, że to, co do tej pory było jego największym problemem – wygląd, może stać się największym atutem.

– Achilles miał słabą jedynie piętę, ja mam całe ciało jak pięta Achillesa – kpił sam z siebie.
Widzowie pokładali się ze śmiechu, słuchając, jak poprawiający nerwowymi ruchami okulary, niski (tylko 165 cm), jąkający się komik zapewnia, że nie oprze mu się żadna kobieta.
– Jestem tak świetnym kochankiem, bo dużo ćwiczę sam – wyjaśniał.

Sztuczki i praca

Oczywiście nie wszystkim odpowiadał jego humor. Zdobył jednak wystarczająco dużo fanów, by producenci z Hollywood wpadli na pomysł sfilmowania jednego z jego opowiadań. Przerobił je na scenariusz i tak powstał kinowy hit „Co słychać, koteczku?”. Ale choć w filmie wyreżyserowanym przez Clive’a Donnera zagrały takie gwiazdy, jak Peter Sellers i Romy Schneider, a publiczność wychodziła z seansów zachwycona, Allen był niezadowolony.

– Z niezłego scenariusza zrobiono zły film – powiedział swemu biografowi Johnowi Baxterowi. – Postanowiłem więcej do tego nie dopuścić.
Postanowienia dotrzymał i odtąd na każdą propozycję odpowiadał, że chętnie pozwoli na sfilmowanie swoich utworów, ale pod jednym warunkiem: reżyserem będzie on sam. Powtarzał to przez trzy lata i… postawił na swoim.
Dyktowanie warunków gigantom z Hollywood dowodzi, że Woody Allen wcale nie jest takim niedorajdą, na jakiego wygląda. A raczej: na jakiego pozuje.

Wielbiciele wierzą, że może sobie pozwolić na niezależność, bo kręci filmy skromne i tanie. To prawda, ale tylko częściowa, gdyż mimo wszystko na każdy z nich musi zdobyć co najmniej 10-15 milionów dolarów. I bez trudu je otrzymuje. Musi więc być nie tylko zakompleksionym artystą, ale i biznesmenem. Sam to zresztą przyznaje: – Uważam się za zawodowego aktora, który z niezłym efektem gra znerwicowanych facetów.
W innym z wywiadów odsłonił się jeszcze bardziej:

– 80 procent sukcesu to popisywanie się. W dzieciństwie uwielbiałem sztuczki magiczne i wszystko, czego się wtedy nauczyłem, wykorzystałem do stworzenia iluzji, która trwa już ponad pół wieku.
Czy zatem kariera Allena to jedynie mistyfikacja? Raczej nie. Na samej zgrywie można błysnąć raz czy dwa, nie da się jednak osiągać sukcesów przez całe życie. Niezbędny jest talent, a przede wszystkim praca. Woody Allen poświęca się jej przez siedem dni w tygodniu. Zanim skończy jeden film, rozpoczyna przygotowania do następnego. A trzeba pamiętać, że nie tylko je reżyseruje, ale także pisze scenariusze, dobiera muzykę, angażuje aktorów i zazwyczaj gra główne role. W przerwach pisze opowiadania i humoreski.

– Inny facet po skończonej robocie poleciałby na Florydę, pławił się w luksusie i zachwycał samym sobą. Ja biorę się za kolejny film – mówił reporterowi „Miami Herald”.
Nie musi gonić ani za pieniędzmi, ani za sławą, gdyż jednego i drugiego ma pod dostatkiem. Praca pozwala mu jednak zagłuszyć lęki, które nie są bynajmniej czczym wymysłem. Przez ponad 30 lat Woody Allen poddawał się psychoanalizie, w najgorszych momentach odbywał trzy seanse tygodniowo.

Źródło: Wróżka nr 12/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl