Był sobie hit radiowy pod tytułem „60 minut na godzinę”. Kilka z owych minut przypadało na „Kulisy srebrnego ekranu”, czyli prześmiewczą recenzję filmu, opowiadaną w formie dialogu przez „Para męt pikczers”, czyli parę Andrzej Zaorski i Marian Kociniak. Rozmowa zaczynała się zawsze tak samo – od słów Andrzeja Zaorskiego: „Fajny film wczoraj widziałem”.
Po latach ja, jako były i wdzięczny słuchacz, rozbawiany do łez przez pana Andrzeja, mogę się mu zrewanżować: fajną książkę wczoraj przeczytałem. Nosi tytuł „Ręka, noga, mózg na ścianie” i napisał ją nie kto inny, jak Andrzej Zaorski (pomagała Katarzyna Ciesielska).Pisanie jej zaczął od przepisywania... elementarza Mariana Falskiego. Jak trudna to była praca, sami możemy ocenić, oglądając w książce Zaorskiego jego kulfony. Z tym zastrzeżeniem, że stawiał je nie 7-letni Jędruś, ale 62-letni aktor, który po ciężkim udarze mózgu stracił mowę, pamięć i koordynację ruchową. I w ramach terapii ćwiczył swój mózg „zawieszony” na ścianie, przepisując „Ala ma kota”.Lekarz jako gimnastykę umysłową zalecił Zaorskiemu: „Niech pan pisze, co pan pamięta”. I tak powstała spowiedź aktora, który stracił głos, i satyryka, któremu pióro wypada z ręki...
O, przepraszam, teraz bym skłamał – jeśli nawet z tym stawianiem liter pan Andrzej całkiem sobie nie radzi, to jako satyryk pióro ma ciągle ostre. Bo mimo choroby humor go nie opuścił, bawi grą słów i rozśmiesza zabawnymi skojarzeniami. Książka ma dwie okładki, jak moneta – orła i reszkę. Orzeł to roześmiana twarz aktora, reszka – oklapnięta ze smutku. Komu znudzi się czytanie części „roześmianej”, może odwrócić ją i pękać ze śmiechu, czytając część „smutną”. Prawda jest taka, że Andrzej Zaorski tak naprawdę nie umie być smutny ani nawet normalnie poważny. Taką ma naturę, że rzeczywistość dostrzega, zapamiętuje i opisuje tylko od strony zabawnej.
Kiedyś z kolegą aktorem Jerzym Kamasem testowali wytrzymałość swoich organizmów na alkohol, gdy w drzwiach pojawiła się żona pana Andrzeja, Ewa. Zobaczyła napoczętą półlitrówkę i wiedziona instynktem zajrzała do lodówki. Nie myliła się. Druga buteleczka oczekiwała na swoją kolej. Panowie nie przerwali konwersacji, a pani Ewa pokręciła się po kuchni, po czym udała się na zakupy. Pan Andrzej tak opisuje ciąg dalszy: „Idę do kuchni po drugą, otwieram lodówkę... Nie ma! I jak w tej sytuacji działa mózg człowieka pijącego? Otóż uszyma duszy mojej" usłyszałem to wcześniejsze krzątanie się mojej żony po kuchni. Zacząłem odtwarzać jej kroki. Trzask drzwi lodówki, raz, dwa, trzy... Idę – takimi drobnymi jej kroczkami – przedpokój, pudło na kapelusze. Otwieram. Pudło.
W „Zapiskach kłusownika” wymyślony przez Andrzeja Zaorskiego i Marcina Wolskiego były ubek miał swój rzeczywisty pierwowzór i pan Andrzej tak go przedstawia: „Ponieważ pochodził z dołów społecznych, (jeszcze przed wojną) zapisał się do partii i szybko awansował. W dowód partyjnego zaufania został nawet wysłany przez kolektyw do Hiszpanii na wojnę, do dywizji dąbrowszczaków. Jak mówił: Mieliśmy jechać na ochotnika. No to losujemy. I na mnie wypadło, kujwa jego piejdojona w pysk!". Boguś nie wymawiał paru liter”. No ale w słuchowisku radiowym nie bardzo mógł pan Andrzej użyć oryginalnego zwrotu ubeka Bogusia, więc zamienił go na ulubione powiedzonko swojego dziadka Stefana „kurczę pieczone”. Ale nie byłby to Andrzej Zaorski, gdyby nie zachował oryginalnej końcówki „w pysk”. Tak powstała zabawna zbitka dwóch przekleństw: „Kurczę pieczone w pysk”.I jeszcze jedna anegdotka z życia ubeków: „Boguś zawsze służył w bezpieczeństwie.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.