Monet pod swetrem

19 września 2000 roku do Muzeum Narodowego w Poznaniu wszedł młody mężczyzna. Przedstawił się jako student malarstwa. Ubrany był w dżinsy i gruby golf, przyniósł pozwolenie na wykonanie szkiców kilku obrazów z kolekcji.

Monet pod swetrem?

Chwilę szukał natchnienia, w końcu zatrzymał się na pierwszym piętrze, w Sali Moneta. Trzy godziny pracowicie szkicował, następnie, jakieś 20 minut przed zamknięciem muzeum, pozbierał ołówki i pędzle, zabrał teczkę na rysunki i wyszedł. Wszyscy pracownicy myśleli już o powrocie do domu, nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Dwa dni później koło godziny 16 pracownica pilnująca Sali Moneta, przechadzając się jak zwykle po pomieszczeniu, podeszła do obrazu „Plaża w Pourville”. Coś ją zaniepokoiło. Miała wrażenie, że płótno odstaje od ramy. Dziwne, przedtem tego nie zauważyła, a przecież patrzyła na obraz setki razy. „Może potrzebna będzie konserwacja” – pomyślała. Jednak im bliżej podchodziła, tym większy ogarniał ją niepokój – jej ulubiony Monet wyglądał jakoś dziwnie. Kiedy stanęła tuż przed obrazem, nie mogła oprzeć się pokusie dotknięcia go, chociaż tyle razy strofowała za to zwiedzających. Teraz jednak sama delikatnie musnęła powierzchnię malowidła końcem palca i zorientowała się, że to nie ten sam obraz. Oryginalne płótno zostało wycięte, a w ramy wstawiono, nieudolnie namalowaną na tekturze, kopię. Przerażona kobieta natychmiast wszczęła alarm.

Muzeum zamknięto, wezwano policję. Przesłuchano pracowników i zwiedzających. Nikt nie wydał się podejrzany. Powołano grupę śledczą, powiadomiono Interpol, umieszczono fotografię obrazu w internecie. Okazało się, że ten jedyny w polskich zbiorach Monet, który wart może być aż siedem milionów dolarów, nie był nawet ubezpieczony!

W czasie przesłuchań przypomniano sobie o młodym kopiście. To wtedy wyszło na jaw, że pozostawił fikcyjne dane. Nawet sporządzenie portretu pamięciowego i wyznaczenie nagrody w wysokości 100 tysięcy złotych za jakąkolwiek informację nie posunęło sprawy o krok. Po niespełna roku śledztwo umorzono.

Do dziś nie odnaleziono obrazu, nigdy też nie udało się zatrzymać podejrzanego „artysty”. Nie ustalono nawet, kiedy dokładnie i w jaki sposób zamienił oryginał na kopię. Aż trudno uwierzyć, że stało się to w biały dzień, prawie na oczach pilnujących ekspozycji oraz zwiedzających. Sama wielokrotnie kopiowałam obrazy w warszawskim Muzeum Narodowym i za każdym razem czułam na plecach oddech pilnujących mnie non stop salowych. Wszystko wskazuje na to, że w zaginięcie Moneta zamieszany był pracownik muzeum, który przekazał złodziejowi informacje o zwyczajach muzealnych oraz o systemie zabezpieczeń czy niestety raczej jego braku…

Zagadką pozostaje sposób, w jaki „kopista” wniósł do muzeum falsyfikat i wyniósł z niego oryginalne płótno. Jak zeznali zgodnie pracownicy placówki, oba były zbyt duże, by zmieścić się w jego teczce. Wszystko wskazuje na to, że upchnął tekturę, a później Moneta pod ów porozciągany sweter, który jako jedyny znak rozpoznawczy utkwił tamtego dnia wszystkim w pamięci. Cała historia wydaje się jednak niewiarygodna. Przypomina powieść „Pan Samochodzik i Fantomas”, jedyną książkę Nienackiego, w której nie udało się złapać przestępcy… I tym razem będzie chyba podobnie. Bo dziś, z perspektywy prawie dziewięciu lat, nie można już mieć raczej nadziei na cudowne odnalezienie „Plaży w Pourville”.


Agata Myjak

reklama
Źródło: Wróżka nr 7/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl