Ma-uri leczy

Jedno słowo usłyszane o północy sprawiło,że Justyna Rychlewska-Suska porzuciła agencję reklamową i dotychczasowe życie. Poszła za swoim marzeniem, a teraz pomaga w tym innym.

Justyna Rychlewska-Suska Przyćmione światła i delikatny zapach olejków. Cicha, rytmiczna muzyka kołysze się jak falujący ocean. A wokół stołu do masażu miękko porusza się Justyna. Długimi pociągnięciami masuje ciało leżącego mężczyzny. Jej ruchy falują jak maoryska pieśń. Potem, gdy muzyka zmienia rytm, Justyna podąża za nią. Masaż ma-uri to spektakl dotyku i rytmu, taniec energii, który otwiera człowieka na spotkanie z samym sobą i skrytymi pragnieniami.

Robert, szycha w wielkiej korporacji, przyszedł na ma-uri, bo był serdecznie zniechęcony do swojej pracy. Podczas jednej z sesji w stanie głębokiego relaksu zobaczył siebie jak puszcza latawce. Na co dzień zamknięty w ryglowanym elektronicznymi kluczami biurowcu albo ukryty pod drapieżną karoserią ferrari biegał radośnie za kawałkiem rozpiętego na krzyżaku papieru, zachwycony jego wielobarwnym, fruwającym ogonem. Energetyczny masaż obudził w nim ciekawe świata dziecko, które mówiło: „Idź za marzeniem”.

I Robert poszedł. Najpierw do parku, by puszczać z dziećmi prawdziwe latawce. Potem wyszedł ze swojej korporacji. Zostawił ją razem z przymusem noszenia zegarka prestiżowej firmy i tęsknotą za maybachem. Otworzył fabrykę zabawek. Dziś znów dobrze zarabia, ale już nie boli go kręgosłup i nie musi zalewać drinkiem wewnętrznej pustki. Ciągle ma nowe plany i projekty.
– Do mojego gabinetu trafia wiele osób na rozdrożu, takich, którym coś w życiu przeszkadza, coś boli, uwiera – mówi Justyna, praktyk i trenerka ma-uri.

– To znakomity moment, żeby coś ze sobą zrobić. Kiedy w życiu jest miło i wygodnie, nie mamy żadnego powodu, by szukać czegoś nowego. Dlatego kryzysy czy poczucie niedosytu są dla nas zbawienne. Popychają nas do działania. Masaż ma-uri, jeśli potraktować go jako coś głębszego niż tylko cielesny relaks, może dać nie tylko impuls do zmiany. Często w formie wyobrażeń, wizji czy odczuć pokazuje, dokąd powinniśmy pójść.

reklama

Gdy naprawdę szukasz wskazówek od losu, dostaniesz je. Tak jak Justyna, w noc sylwestrową 2000 roku. – Byłam kobietą sukcesu – wspomina. – Pracowałam w agencji reklamowej, pisałam scenariusze, reżyserowałam filmy. Ale mój duch domagał się czegoś, co nadałoby życiu sens. Punkt dwunasta skoncentrowałam całą swoją świadomość i energię na pytaniu, co mam dalej robić. Miałam głębokie poczucie, że muszę dostać odpowiedź, bo już dłużej nie mogę tak żyć. Wtedy pojawiło się słowo „ma-uri”. Byłam zdegustowana. Mam teraz zostać masażystką?

Justyna już trochę znała hunę. Mądrością hawajskich kahunów, których odkrył dla świata zachodu Max Freedom Long, amerykański nauczyciel i filozof, interesowała się już jako szesnastolatka. Sama przekonała się, że oddech dodaje jej energii, a emocje wpływają na zdrowie. Potem potwierdzenie swoich odczuć znalazła w książkach i artykułach o ma-uri. Ale żeby zamienić karierę copywriterki na bycie masażystką?

Jednak 6 stycznia 2001 roku rozpoczęła kurs ma-uri. Od tamtego dnia minęło siedem lat. Justyna uczyła się w Polsce, potem w Instytucie Ma-uri w Danii i Nowej Zelandii, u Hemiego i Katji Foxów. Hemi Fox jest maoryskim uzdrowicielem. To on przywiózł do Europy wiedzę o polinezyjskich sposobach pracy z ciałem. Ma-uri jest bowiem nie tylko masażem. To droga do odkrywania i usuwania napięć oraz blokad w ciele, a przez to także do burzenia ograniczeń w psychice.

– Ma-uri jest sztuką uzdrawiania za pomocą tanecznego masażu i pracy z ciałem. Jeśli klient decyduje się na bardziej zaawansowaną pracę ze świadomością, może zapisać się na trening, gdzie pozna podstawy huny i moc uzdrawiającego tańca – wyjaśnia Justyna. – Podczas masażu i tańca rozluźniają się mięśnie, uwalniają tłumione uczucia, znikają kategoryczne sądy i nakazy. Powstaje przestrzeń dla marzeń.

Ma-uri może być relaksem i uwolnieniem ciała od napięć, uzdrowieniem emocjonalnych urazów lub podróżą w głąb świadomości. Wszystko zależy od tego, czego pragnie osoba poddająca się masażowi i jak dalece zechce się otworzyć. Ma-uri przynosi ulgę w problemach zdrowotnych. Obniża lekko podwyższone ciśnienie krwi i harmonizując ciało, łagodzi zaburzenia poziomu cholesterolu i cukru. Pomaga oswoić stres i pozbyć się szkodliwych skutków długotrwałych napięć.

Wydobywa z depresji, leczy nerwobóle i przewlekłe bóle mięśniowe. Bywa bardzo pomocny w migrenach. Jedna z polskich masażystek ma-uri pomogła nawet pacjentce z łuszczycą. Po kilku masażach ze skóry kobiety zaczęły schodzić nie tylko łuski, ale i drobne kłujące kryształki. Choroba cofnęła się na długi czas. Do Justyny trafiają raczej osoby szukające psychicznego odblokowania lub pogrążone w kryzysie.

Joanna, 30-latka, była rzeczoznawcą w biurze architektonicznym. Świetna specjalistka, zdawało się, ceniona. I nagle, jak to dzisiaj się zdarza, została na lodzie. Bez pracy, rozżalona i zagubiona umówiła się z Justyną. Podczas jednej z sesji ma-uri przypomniało jej się, że zawsze chciała projektować. Ale zwyciężył rozsądek i wybrała specjalizację, która wydawała się mniej ryzykowna, dająca większe szanse na stabilne dochody. Dziś jest w Londynie. Uczy się w słynnej szkole designu.

– Bardzo często pracujemy dla przetrwania, rezygnując z własnych pragnień i pasji. I to nie tylko wtedy, kiedy rzeczywiście brakuje pieniędzy do pierwszego. Gdy wiedziemy godne życie, pełne luksusowych gadżetów, wyrafinowanych potraw w restauracjach, egzotycznych wypraw i pięciogwiazdkowych hoteli, czasem też tylko trwamy, a nie żyjemy – mówi Justyna. – A ja pytam: czy w życiu chodzi tylko o przetrwanie? A może warto iść za swoim marzeniem, przeznaczeniem? Staramy się również od wszystkiego ubezpieczyć. Zgromadzić majątek albo zarobić na emeryturę, ubezpieczyć mieszkanie, samochód, siebie od wypadków czy klęsk.

Bezpieczeństwo nie daje życiu urody. Doświadczamy jej, płynąc przed siebie. Nasz duch tęskni za nieznanym.
W wielu ludziach drzemie potrzeba zmiany i czegoś nowego, ale boją się działać.
– Kiedy odeszłam z agencji reklamowej, znajomi podzielili się na dwie grupy. Jedni podziwiali moją decyzję, zazdrościli mi i całym sercem kibicowali moim przedsięwzięciom. Drudzy pukali się w głowę.

Ale dziś, po czterech latach od swojej szokującej decyzji, Justyna jest stuprocentowo pewna, że była słuszna, bo płynęła prosto z serca. Pomaganie innym, by odnajdywali swoje powołanie, by się rozwijali i spełniali marzenia, nadaje sens jej istnieniu.

Uciekła z miasta, które pozbawia kontaktu z naturą. Teraz tworzy Dom Nauczania „Cztery Wiatry” w Puszczy Drawskiej. To magiczne miejsce otwarte na przybyszów z czterech stron świata. Idealne do nauki ma-uri. Cały czas spełnia się artystycznie, reżyserując spektakle multimedialne, ostatnio pokaz ma-uri w warszawskiej Galerii Luksfera podczas Nocy Muzeów.

– Wróciłam do malowania. Na studiach w ASP i zaraz potem nie miałam do tego cierpliwości – mówi. – Teraz wciąga mnie coraz bardziej.

Ma-uri daje wolność i leczy ze strachu przed nieprzewidzianymi sytuacjami życiowymi. Wraz z ma-uri w 1993 roku przyszło do Polski inne widzenie świata. Wtedy Hemi i Katja Fox odwiedzili nasz kraj i poprowadzili pierwsze kursy. W tradycyjnym nauczaniu ma-uri uczeń podąża za nauczycielem, naśladuje go, przyjmuje jego naukę z pełnym zaufaniem. W Europie to trudne.

– My jesteśmy sceptyczni, tkwimy w niewoli schematów myślowych. Do tego drzemie w nas duch rebeliancki – mówi Justyna. – Często trening przypomina ludziom traumy szkolne. I jak w szkole stresują się, nie odrabiają lekcji, wściekają się, kiedy czują się niesprawiedliwie oceniani. Na treningu ma-uri musimy powoli przekraczać swoje ograniczenia. Uczymy się akceptować reguły, które wynikają z praktyki.

Studenci otrzymują też indywidualne zadania. Kobiety nauczone, że potrzeby innych: męża, dzieci, rodziców, zawsze powinny być najważniejsze, uczą się kierowania uwagi na siebie, poświęcania czasu tylko sobie. Podczas seansów ma-uri, a jeszcze mocniej podczas kursów masażu uczymy się kierować emocjami. Chodzi o to, by w różnych sytuacjach reagować świadomie. Zazwyczaj działamy tak, że na przykład, gdy ktoś nas krytykuje, wściekamy się albo mamy poczucie krzywdy. A chodzi o to, by nie reagować automatycznie, lecz wybrać, jak się zachować. To daje wolność i leczy ze strachu przed różnymi życiowymi sytuacjami.

Wolność to także przyznanie się do niemożności. Justyna masowała wiele kobiet, które obawiały się macierzyństwa. Wciąż nie wypada się do tego głośno przyznawać, bo przecież instynkt macierzyński to istota kobiecości.  A prawda jest taka, że wiele kobiet boi się, czy podoła roli matki, boi się odpowiedzialności, uzależnienia.

– Podczas zabiegów ma-uri kobiety opowiadały o tym, jak próbują przekraczać własne ograniczenia. Dziś są szczęśliwymi, wolnymi mamami – opowiada Justyna.
Wiele osób po zabiegach ma-uri decyduje się rozpocząć trening. Wcale nie dlatego, by potem otworzyć gabinet.

Często masują tylko rodzinę i przyjaciół. Kurs jest jednak okazją do dogłębnego poznania siebie i nauczenia się samouzdrawiania. Zwłaszcza gdy ktoś decyduje się przejść przez wszystkie stopnie. Łącznie z wizytą w Instytucie Mau-ri w Nowej Zelandii, gdzie w kolebce ma-uri przechodzi się najwyższy stopień wtajemniczenia: kontakt z przewodnikami duchowymi, energiami duchowymi i żywiołami. Ale pierwszy krok to poddać się temu, co budzi się w ciele i świadomości, gdy masażysta tanecznie omiata ciało, włączając je w odwieczny rytm sił przyrody.


Anna Ławniczak

 

Źródło: Wróżka nr 9/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl