Trzy kobiety. Trzy wyznania

Najpierw była miłość. I to ona sprawiła, że w ich życiu zmieniło się wszystko. Również religia.

Beata Bohdanowicz modliła się o męża. Bóg postawił na jej drodze wyznawcę Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich. Została mormonką, jak jej mąż. Bożena Tatar jako młoda dziewczyna postanowiła, że nigdy nie wyjdzie za mąż, ale kiedy poznała Piotra – zielonoświątkowca, wzięła z nim ślub i przyjęła chrzest w zborze. Amma Kandel zakochała się w hinduskim kapłanie – braminie z Nepalu. Praktykuje hinduską ścieżkę duchową.

Trzy kobiety. Trzy wyznaniaŻona pastora

Dla 40-letniej Bożeny Tatar z Olsztyna istnienie Boga zawsze było oczywiste. Wychowana została w religijnym domu praktykujących katolików, w rodzinie, gdzie było dwóch księży. – Ale w okresie dojrzewania i naturalnego buntu – mówi – przestałam odczuwać obecność Boga w moim życiu. Kiedy rodzice ze wsi przenieśli się do miasta, „miastowe” koleżanki odrzuciły mnie. Czułam się samotna, nieakceptowana, miałam myśli samobójcze. W liceum zetknęłam się z katolicką oazą. I wtedy poczułam Boga. Co więcej – wiedziałam, że On również jest mną zainteresowany. Że mnie kocha. Zaczęłam czytać Biblię, zachłysnęłam się i Bogiem, i Pismem Świętym. Chciałam jak najwięcej wiedzieć o życiu Chrystusa. No i ludzie w oazie zaakceptowali mnie.

Ale wszystko we mnie pękło, gdy wybrałam się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. To miało być apogeum mojej wiary, tymczasem przeżyłam rozczarowanie. Większość chciała po prostu spędzić w fajny sposób wakacje. Normalny człowiek po wędrówce odpoczywa, a ja jak jakaś nawiedzona proponowałam wieczorne spotkania modlitewne. „Na głowę upadłaś?”, mówili.

To były wakacje po ukończeniu szkoły średniej. Dostała się na studia: pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą. Tam uznała, że potrzebuje grupy, przy której może rozwijać duchowość.

reklama

– Szukałam ludzi w katolickim duszpasterstwie akademickim. Prowadzący spotkania ksiądz posługiwał się stwierdzeniami, których nie akceptowałam: „Jak pół litra nie wypiję, to się z wami nie dogadam”, lubił mawiać. Nie mogłam się tam odnaleźć.

I wtedy spotkała Piotra. – Na przerwie między zajęciami usłyszałam rozmowę między kolegą a koleżanką. To był Piotr, który opowiadał dziewczynie, kim jest dla niego Jezus. Podeszłam do niego i powiedziałam: „To niezwykłe, co mówisz”. Nie zakładałam, że nie jest katolikiem. Zapytałam, do jakiej należy społeczności. A on zażartował: – Pewnie się zdziwisz, jestem heretykiem. Chodzę do Kościoła Zielonoświątkowego.

Bożena zaczęła się spotykać z Piotrem, wspólnie czytali Pismo Święte, modlili się, ale gdy czuła, że wkraczają w rozmowach na śliski doktrynalny grunt, wycofywała się. – Bałam się konfrontacji jego i mojego Kościoła. Ja wierzyłam w Maryję Dziewicę. Bałam się, że Piotr będzie manipulować swoją wiedzą, aby odciągnąć mnie od Kościoła katolickiego. Ale on był bardzo delikatny. Raz zaprosił mnie na nabożeństwo do zboru. Uznałam, że przekroczył naszą niepisaną umowę: możemy rozmawiać, modlić się, ale niech każdy zostanie przy swoim. Wróciłam do akademika i opowiedziałam wszystko koleżance. A ona na to: „Przecież Bóg jest tylko jeden”. Zdanie, które uderzyło mnie prostotą i jasnością.

Wybrałyśmy się do zboru. Piotra nie było na nabożeństwie. A ja mocno przeżyłam to, czego tam doświadczyłam.Usłyszała modlitwy ludzi. Szczere, proste, dziękczynne: za uśmiech dziecka, za piękną pogodę. – Byłam rozdarta. Pojawiały się we mnie pytania. I tak właśnie zaczęło się moje odchodzenie od korzeni. Zdałam sobie sprawę, że doktryna Kościoła katolickiego w wielu punktach jest sprzeczna z tym, czego nauczał Jezus. W sercu podjęłam już decyzję, ale wiedziałam, że moi rodzice odczują ją bardzo dotkliwie.

Mimo to mówiła im o swoich doświadczeniach. Byli przerażeni. Ojciec oświadczył, że jeśli odejdzie od prawdziwego, jedynego Kościoła – wyrzeknie się jej. Tymczasem jej duchowe wzrastanie w zborze szło w parze z przyjaźnią z Piotrem, który stawał się jej coraz bliższy. – Nie zakładaliśmy, że z naszej przyjaźni wyniknie coś głębszego. Byliśmy zaskoczeni, gdy pojawiło się uczucie. Broniliśmy się, nie rozmawialiśmy o tym.

Pojechali razem jako wychowawcy na kolonię. I tam którejś letniej nocy wyznali sobie miłość. Nagle wszystko stało się oczywiste: kochają się, więc wezmą ślub. – Nie było innej opcji – uśmiecha się Bożena. – Pobraliśmy się dwa lata później. Rodzice nie zaakceptowali naszego związku. Znajomi twierdzili, że wytrzymamy razem góra trzy miesiące. Jesteśmy ze sobą 20 lat. Tata już nie żyje, a mama, kiedy nas w końcu odwiedziła, powiedziała: – Nie rozumiem twojej decyzji, ale widzę, że jest wam dobrze ze sobą i mnie to cieszy.

Źródło: Wróżka nr 6/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl