Tajemnica wyschniętego jeziora

To była jedna z największych akcji ratunkowych, jaką widział świat. Kilkadziesiąt samolotów przeszukiwało teren wielkości połowy polski, kilkanaście ekip przemierzało pustynię, a setki tysięcy internautów analizowały zdjęcia satelitarne. Po kilku tygodniach wszyscy dowiedzieli się, że szukają nie tam, gdzie trzeba. Jakby ktoś robił wszystko, by Steve Fossett nigdy się nie odnalazł...

Tajemnica wyschniętego jeziora Fossett wystartował do swojego ostatniego lotu biało-niebieską Bellanką Citabria 3 września 2007 roku o godzinie 8.45 z rancza na pustyni Nevada. Ten milioner, łowca przygód, zdobywca ponad 400 górskich szczytów i autor 116 rekordów świata, z których 60 nie zostało pobitych do dziś – planował tego dnia tylko mały wypad na poszukiwanie wyschniętego koryta rzecznego lub dna dawnego jeziora, które byłoby dostatecznie równe, by móc na nim przeprowadzić próbę bicia kolejnego rekordu szybkości. Lot miał trwać półtorej godziny i odbywać się w stosunkowo niewielkiej odległości od rancza. Ze względu na bezpieczeństwo Fossett zabrał ze sobą paliwo na cztery godziny podróży, a do kabiny bańkę z wodą o pojemności około 20 litrów. Nie poinformował nikogo, jakim kursem ma zamiar lecieć. Jakby nie chciał sobie zawracać głowy rozmowami z wieżami kontrolnymi.

Jak kamień w wodę

Pierwsze próby rekonstrukcji trasy lotu podjęto już następnego dnia po zaginięciu milionera. Ze wstępnych ustaleń wynikało, że Fossett po starcie skierował się w stronę rancza „Dziewiąta Mila” i dotarł tam około 9.30, co potwierdził jeden z pracowników. Rozpoznał on na niebie biało-niebieską Bellankę lecącą na południowy zachód, a potem widział, jak samolot zatacza pętlę i kieruje się w stronę kanionu Powella.

Tę relację potwierdził odczyt z wojskowych radarów, które zarejestrowały obecność maszyny nad kanionem. Wykazały one także, że Fossett zniknął nagle o godzinie 10.06, gdy wleciał w góry Sierra Nevada, nieopodal poligonu Nellis. To wszystko, co udało się ustalić z całą pewnością. Nie odebrano żadnego sygnału SOS.

reklama

Jeśli więc doszło do katastrofy, wypadki musiały potoczyć się wręcz błyskawicznie. Zwłaszcza że w przypadku małych samolotów – a takim właśnie jest Bellanca Citabria – warunki lotu nad Nevadą bywają bardzo niebezpieczne. Silne prądy powietrzne, jakie niekiedy pojawiają się nad pustynią, potrafią z łatwością rzucić maszyną 300 metrów w dół i to zaledwie w ciągu kilku sekund. W takiej sytuacji niewielu śmiałków jest w stanie uratować się przed katastrofą.

Na dodatek w górach Sierra Nevada na pilotów czeka mnóstwo zdradliwych wąwozów. Nic dziwnego, że ten obszar stał się istnym cmentarzyskiem samolotów. Władze stanu zarejestrowały tam 129 wraków, ale są przekonane, że to jedynie czubek góry lodowej. Tym bardziej że tylko w ciągu pierwszych dni akcji poszukiwawczej odkryto kolejnych sześć wraków, o których istnieniu nikt nie miał pojęcia. Na pierwszy rzut oka cała sprawa wydaje się więc prosta. Ot – wypadek, jakich wiele i jaki może spotkać każdego. Kiedy jednak bliżej przypatrzymy się tej historii, okaże się, że nie wszystko jest w niej takie jasne, a pytań pozostających bez odpowiedzi wciąż przybywa.

Tutaj po raz ostatni widziano samolot Steva Fossetta. O czym milczy armia

Według wspomnianych już raportów Fossett wystartował o 8.45. Świadkowie twierdzą, że miał powrócić około 11.00, a więc dwie godziny później. Na rancho czekał na niego prywatny jet, którym wczesnym popołudniem zamierzał wybrać się na spotkanie biznesowe. Wiedziała o tym jego żona Peggy, z którą przyleciał do Nevady.

Poszukiwania rozpoczęto dopiero pod koniec dnia, kiedy ciemności uniemożliwiały szybką lokalizację wraku i akcję ratunkową. Dlaczego alarm wszczęto tak późno? Czyżby Peggy wiedziała już, że to, o której rozpocznie się akcja, nie ma większego znaczenia? Czemu – choć było wiadomo, że paliwo w bakach Bellanki dawno musiało się skończyć – tak długo zwlekano z decyzją o wysłaniu pierwszych ekip ratowniczych. Z całą pewnością nie był to problem kosztów, bo majątek globtrotera gwarantował pełną wypłacalność.

Ale to jeszcze nie koniec pytań. Bo jak to możliwe, że w dobie zdjęć satelitarnych nie udało się dostarczyć ekipom poszukiwawczym dokładnych map? I dlaczego wojsko dopiero po dwóch tygodniach przeczesywania terenu przyznało się do tego, że dwukrotnie dostrzegło samolot milionera na ekranach swoich radarów? Czyżby chciano coś ukryć? A jeśli tak, to co?

Wiadomo, że na obszarze, nad którym leciał Fossett, znajduje się tajna baza, skrywająca najpilniej strzeżone tajemnice amerykańskiej armii. Powiada się, że pośród wielu maszyn najnowszej generacji znajdują się tam urządzenia, które pochodzą z rozbitych statków powietrznych UFO! Być może więc milioner ujrzał coś, czego nie powinien zobaczyć, i samoloty myśliwskie z ochrony zestrzeliły go lub zmusiły do lądowania. Jeśli zaś Fossett przeżył, to mógł zostać uwięziony, a potem zmuszony do zmiany tożsamości i opuszczenia kraju – jak to się dzieje w programie ochrony świadków.

Wypadek czy przekręt?Wypadek czy przekręt?

Peggy wystąpiła o oficjalne uznanie swojego męża za zmarłego już trzy miesiące po wypadku. Według raportu, który sądowi przedstawił jej adwokat, milioner nie miał żadnych powodów, by rozmyślnie zniknąć lub się ukryć.
Zapewniła, że Fossett był w znakomitej formie, a w dniu, w którym wystartował do swojego ostatniego lotu, zdążył jeszcze opowiedzieć o swoich planach na przyszłość. Podobno oprócz bicia rekordu szybkości zamierzał zbudować jednoosobową łódź podwodną, w której chciał pobić kolejny rekord świata. Peggy dodała przy tym, że samolot zapewne rozbił się w jakimś niedostępnym wąwozie, zatem znalezienie zwłok może być bardzo trudne. Pytana, skąd ma pewność, że tak właśnie było, powołała się na ostateczne wyniki śledztwa w sprawie zaginięcia milionera.

Tylko skąd je znała przed zakończeniem oficjalnego dochodzenia? I dlaczego sędzia – choć prawo nakazuje odczekać sześć lat, by uznać zaginionego za zmarłego – tak się pośpieszył z wydaniem orzeczenia w tej sprawie? No cóż... Stare powiedzenie uczy, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Może więc i w tym wypadku właśnie one odegrały główną rolę?

Trudno to wykluczyć. Zwłaszcza że Fossett dość szybko dorobił się wielkiej fortuny. Najpierw ukończył prestiżowy Uniwersytet Stanforda, później zaś obronił doktorat na uczelni stanowej w Missouri. Z dyplomem osiadł w Chicago i zaczął zarabiać dolary jako konstruktor operacyjnych systemów komputerowych. Pewnego dnia zadał sobie pytanie, gdzie płacą najwięcej. Odpowiedź była prosta: na giełdzie. Zaczął więc pracować w funduszu inwestycyjnym Merrill Lynch.

Swój pierwszy milion zarobił w wieku 33 lat, handlując nasionami soi. Zanim dwie dekady później przeszedł na emeryturę, w wyniku nietrafionych zakupów akcji dwukrotnie stracił wszystkie pieniądze. Ale za każdym razem udawało mu się z zyskiem odrabiać straty. Znając jego skłonność do ryzyka, można przyjąć, że przed lotem nad pustynią Nevada dokonał jakichś transakcji, które groziły mu bankructwem. Czyżby więc upozorował własną śmierć, aby pozbyć się kłopotów finansowych?

Źródło: Wróżka nr 5/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl