Znowu spotkam Janka

„Jeśli panna Melcia będzie chciała, to mogę przejść na islam. Ślub weźmiemy w meczecie”, mówił czarnowłosej muzułmańskiej dziewczynie polski ułan. Ale przyszedł wrzesień 1939. Ślubu nie było, miłość przetrwała…

Znowuspotkam Janka W Widzach odbywały się znane w całej okolicy jarmarki. Przyjeżdżali tam chłopi z okolicznych wsi sprzedawać owoce, warzywa, sery, jajka, a także krowy, owce, świnie. Chłopcy kupowali piszczałki i trąbki, dziewczęta słodycze, materiały, ale przede wszystkim pozerkiwały na kawalerów, którzy odwdzięczali się im tym samym.

Panna Melcia, poważna, trochę nieśmiała 16-latka, zauważyła wpatrującego się w nią przystojnego ułana. Zawstydzona skubała końcówkę warkocza, gdy młodzieniec ruszył w jej kierunku. Wmieszała się w tłum i drogę do domu przebiegła polami.

„Bo jeszcze poszedłby za mną…”, szeptała później do przyjaciółki Racheli. „Głupia!”, skwitowała młoda Żydówka, „I co by się stało?”. Choć z wyglądu podobne, obie smukłe, czarnowłose i czarnookie, dziewczęta różniły się temperamentem. Rachela była śmiała i żywa, Mela cicha i trochę jakby zagubiona. Ale zachęcona przez przyjaciółkę, na następnym jarmarku już nie uciekała. I tak zaczęła spotykać się z Jankiem Daleckim, jasnowłosym ułanem.

Było letnie popołudnie, kiedy pani Mela opowiadała mi tę historię. Już od dawna chciałam z nią porozmawiać, bo ta przemiła, zawsze uśmiechnięta starsza pani była córką ostatniego imama w Widzach.

reklama

Tatarzy przybyli na północno-zachodnią Białoruś bardzo dawno, jeszcze w XIV wieku, sprowadził ich z Krymu Wielki Książę Witold. Dziś w Widzach z licznej niegdyś wspólnoty muzułmańskiej nie został już prawie nikt, pani Mela była jedną z ostatnich. Nie istnieje też meczet widzki – przetrwał wojnę, ale w pierwszych latach nowych radzieckich rządów został rozebrany. Wspomnienia muzułmanów zachowała pamięć ludzka. Nawet naiwne interpretacje, że Tatarzy wierzą w księżyc, bo mają księżyc na grobach, czy przekręcenia, że wierzą w Łacha zamiast Allacha, pokazują, że są oni ciągle żywi w wyobraźni mieszkańców zachodniej Białorusi.

Pani Mela jako mała dziewczynka interesowała się bardzo wiarą. Nie tylko swoją, muzułmańską. Z przyjaciółką Rachelą rozmawiały dużo o judaizmie, zresztą ojciec Meli przyjaźnił się z miejscowym rabinem. W szkole w Widzach odbywały się osobne lekcje religii dla poszczególnych wyznań. Do katolików przychodził ksiądz, do prawosławnych pop, do starowierów, zwanych też staroobrzędowcami czy raskolnikami – nastawnik. Melcia była ciekawa tych lekcji, czasem przychodziła posłuchać, o czym uczą się jej koledzy. Nigdy nie dokuczała innym dzieciom, nie wołała „Przeki” za Polakami (to od „przepraszam”, „poproszę”) ani „Moskale” za starowierami (bo uciekli aż spod Moskwy, gdy nie chcieli przyjąć cerkiewnej reformy).

Właściwie wszyscy tak samo wierzymy, powiedziała pani Mela i na dowód opowiedziała legendę o pajączku. Gdy Święta Rodzina uciekała do Egiptu, schroniła się w grocie. Pajączek mieszkający u jej wejścia zasnuł cały otwór pajęczyną. Ujrzawszy to, żołnierze ominęli grotę, mówiąc: „Nikt tu dawno nie wchodził”. I tak pajączek uratował Świętą Rodzinę. „A widzisz”, dodała Mela, „my, Tatarzy, też to opowiadamy. U nas pajączek uratował Mahometa”. I wypowiedziała popularne tu credo: „Bóg jest jeden, tylko wiar dużo”.

Gdzie wiar dużo, tam pojawiają się małżeństwa mieszane. Tak jest też na północno-zachodniej Białorusi. „Żeń się, z kim chcesz, ale w jakiej wierze się urodziłeś, w tej powinieneś umrzeć”, głosi złota zasada. To nawet przyjemne – można świętować wspólnie wszystkie święta. Na przykład dla katolików, prawosławnych i starowierów wspólny okres bożonarodzeniowy zaczyna się pod koniec grudnia i trwa aż do połowy stycznia.

Problem zaczyna się, gdy przyjdą na świat dzieci. Niepisana reguła stanowi, że synowie dziedziczą wiarę po ojcu, a córki po matce. W praktyce to kobieta, zazwyczaj bardziej zaangażowana w życie religijne, wybiera im wyznanie. Ale prawdziwe wojny toczy starsze pokolenie – dziadkowie, a przede wszystkim babki. Niekiedy dochodzi nawet do porwań i tajnych chrztów.

Tymczasem owo niezapomniane lato, o którym opowiadała pani Mela, mijało szybko. Janek Dalecki poznał rodzinę Melci. „Jeśli panna Melcia będzie chciała, to mogę przejść na islam. Ślub weźmiemy w meczecie”, powiedział któregoś wieczoru. „Ależ panie Janku, cóż nam tak szybko o ślubie mówić”, zarumieniła się dziewczyna. A potem przyszedł wrzesień, który zmienił wszystko. Melcia i Janek nie spotkali się już nigdy. Pewnie zginął podczas wojny. A może nie? To już tyle lat…

„Miałam dobrego męża”, opowiadała dalej pani Mela, „i dobre dzieci. Mąż umarł parę lat temu. Zgodnie żyliśmy. Ale nigdy nie kochałam go tak jak Janka. Córka za mąż wyszła, wyprowadziła się. Mieszka teraz w miejscowości, z której pochodził Janek. Myślę czasem: pojadę, sprawdzę, może żyje. Ale czy mnie pamięta? Pewnie żonę ma… I córka by się ze mnie śmiała…”.

Pani Mela zamilkła, posmutniała. Po chwili odezwała się znowu. „Nie, czułabym, gdyby żył. Musiał zginąć. Czasem myślę w nocy, że pewnie niedługo umrę. I wtedy znowu spotkam mojego Janka. Tak, wtedy znowu spotkam Janka”. I uśmiechnęła się.


Zuzanna Grębecka
Fot Shutterstock.com


Źródło: Wróżka nr 2/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl