Urok nieuchronności

Walczymy z tym, że przemijamy. Wygładzamy się. Na siłę korygujemy to, co prawdziwe. A przecież tylko zgoda może przynieść nam spokój. Mam przyjemność rozmawiać z kobietami, które mówią jednym głosem: po drodze nam z czasem.

Halina Mlynkova piosenkarkaJaką wartość może mieć dla kobiety zmarszczka?
Maria Szabłowska: Dobrze, że pani zakłada, że w ogóle może jakąś mieć. Myślę, że ma. Jak to jest dobra zmarszczka. A podobno dobre zmarszczki ma się, jak jest się dobrym człowiekiem. Bo charakter maluje się na twarzy.
Małgorzata Braunek opowiedziała mi, jak zaprzyjaźniona charakteryzatorka zwróciła jej kiedyś uwagę: „Strasznie dużo się śmiejesz, będziesz miała pomarszczoną twarz”. Pani Małgorzata zapytała: „To co, mam się nie śmiać?”. „Śmiej się jak najwięcej, ale pamiętaj za 20 lat, że to zmarszczki śmiechu”. Na twarzy zapisane jest nasze życie.
Dorota Landowska:
Taka mapa po nas samych.
A walczymy z nią. Próbujemy korygować, wygładzać. Dlaczego?
Halina Mlynkova: Bo świat nam to wręcz narzuca. Nie zapomnę, jak po próbie na jakimś festiwalu podeszła do mnie zupełnie obca kobieta i powiedziała, że koniecznie powinnam wygładzić sobie zmarszczki wokół ust. Te, które mam właśnie dlatego, że się śmieję. Co mam naprawiać? Czas, który płynie?
D.L.: A ja mam chwilami podejrzenie, że czasu w ogóle nie ma. Że jesteśmy wmontowani w jakieś oszustwo, mamy wkodowany określony program. I może to zabrzmi zbyt fantastycznie, ale gdyby ktoś na przykład skonstruował antyprogram, to stalibyśmy się, w jakimś znowu umownym sensie, tym razem wiecznie młodzi. Tylko powiedzcie mi, jakie to ma znaczenie? Bo kiedy patrzę na siebie sprzed 10 lat, czuję, że nie chciałabym wrócić do tamtej siebie. Ani do swojej powierzchowności, ani swojego wnętrza. To znaczy dla mnie tyle, że niezależnie od doświadczeń, które spotykają mnie po drodze, przemijanie jest dobre. Jest przygodą mojego życia.

reklama

I tak zresztą twierdzą buddyści, że urok życia paradoksalnie tkwi w upływie czasu, w przemijaniu właśnie. Pod warunkiem, że się na nie godzimy.
D.L.: No właśnie, a nad tym trzeba sumiennie pracować.
M.S.: Starzenie łączy się z przysłowiową życiową mądrością, a co jest cenniejsze? Z czasem wiemy więcej o sobie, o tym, co dookoła. Uczymy się żyć. Nie bez powodu mówimy: gdybym był młodszy o 20 lat i miał tę wiedzę…
D.L.: Bo my siebie kompletnie nie znamy. I większość życia przeżywamy trochę „na oślep”.
Anna Sobolewska: Powiedziała pani o tych marzeniach ludzkości o wiecznej młodości. Zadziwiające jest, jakie są trwałe. Mit Fausta, „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a czy film „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, wszystkie te historie kończą się klęską bohatera, są przestrogą. A jednocześnie mimo tych przestróg wielkich, ludzkość ciągle dąży jednak do technicznego spełnienia tego mitu. W literaturze widzimy jej jałowość, w życiu marzymy o nieśmiertelności. Cybernetycznej wręcz. Marzymy o przeniesieniu swojego ciała na nowy nośnik, jak w komputerze. Software na hardware…

Maria Szabłowska dziennikarka muzycznaAndrzej Stasiuk opowiedział kiedyś, jak w Hamburgu wybrał się na spacer, w każdym razie taki miał zamiar. Nagle zorientował się, że jest tratowany przez tłum uprawiających jogging. Obsesjonatów wierzących w swoją nieśmiertelność, w to, że śmierć da się obejść: zabiegać, oszukać botoksem, nową nerką. Poczuł, że ta cywilizacja zdrowia i nieśmiertelności jest w gruncie rzeczy cywilizacją śmierci. I odbiera nam godność, bo człowiek musi stanąć twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem.
A.S: Tak, bo ten kult jest tak naprawdę obrazem lęku przed śmiercią. Taki Danse macabre, tylko na odwrót. Piękne, odmłodzone ciała z nieuchronnością śmierci w oczach.
M.S.: I wielkie szczęście, bo umierając, będziemy ładniej wyglądać.
Gdzie jest w takim razie granica między dbaniem o siebie, po prostu, a obsesyjną ucieczką przed prawdą?
D.L.: Obsesja wynika z braku akceptacji. Porządku świata, ale i siebie, po prostu. Siwe włosy czy zmarszczka to nie wyrok: „starość”, ale kolejny etap, który można wykorzystać do pracy nad sobą. Wygrać dla siebie.
A.S.: Ale jest też ogromna presja kultury wywierana na kobiety. Czuję się szczęśliwa, że nigdy mnie nie dotknęła. Kiedy idzie się trybem: studia, praca w szkole, praca naukowa, właściwie nie wchodzi się w środowisko, w którym trzeba pokazowo wyglądać. Więc sobie odpuściłam. Nawet nie wiem, jak to się robi. Ale presja jest wielka. Można zrozumieć, że kobiety się jej poddają. Noga od szpilek się wykrzywia, ale zakładają.
Brakuje nam niezłomności?
A.S.: Brakuje. Ale przesadne dbanie o siebie jest też po prostu wpisane w wiele profesji. I podejmując się ich, niestety nie można się z tego wyłamać. Można ewentualnie nie brać w tym udziału w ogóle. Ale to nie jest problem współczesności. Bycie modną, pasującą do kanonów zawsze wymagało wręcz masochizmu.
H.M.: Co najmniej poświęcenia.
D.L.: Wciskanie się w gorsety, łamanie żeber.

Marzymy o nieśmiertelności. Cybernetycznej wręcz. O przeniesieniu swojego ciała na nowy nośnik. Jak w komputerze… software na hardware. Tylko po co?


Dorota Landowska aktorkaA.S.: A co działo się w innych kulturach, lepiej nie wspominać. Chińskie imadełka do stóp… Gdzieś pod tym kryje się też element odbierania kobiecie wolności. Pomysły projektantów, stylistów, myślę, że jest w nich podtekst antyfeministyczny. Lepiej w to nie wchodzić.
M.S.: Można próbować się tym wszystkim bawić, chociaż granica jest cienka i nawet nie wiemy, kiedy wpadamy w jakiś rodzaj uzależnienia.
A.S.: Widziałam studentki z gołymi brzuchami. Rozumiem, że ten styl usprawiedliwia lato, ale zimą…
Poświęcenie. Tylko w imię czego?
A.S.: No właśnie, psu na budę! Nie nabierają w ten sposób atrakcyjności. Wszystkie robią się jednakowe. Przeczytałam ostatnio, że kobiety wstrzykują sobie botoks w pięty, żeby móc chodzić na bardzo wysokich obcasach.
Sugeruje Pani profesor, że nie ma granicy szaleństwa.
A.S.: Nie ma, tak jak nie było w tradycyjnych kulturach. Jest okaleczanie się, deformowanie ciała. Na własne życzenie, a raczej na zamówienie społeczne.
Wspomniałyśmy o lęku przed śmiercią. Pamiętam, Dorota, jak przy okazji rozmowy o fundacji im. Darii Trafankowskiej, która zbiera środki dla nieuleczalnie chorych artystów, powiedziałaś, że ludzie nie chcą nawet słyszeć o chorobach, o śmierci. Bo wydaje się im, że nie dotykając tego tematu, sami się przed bólem ochronią.
D.L.: Zachowują się tak, jakby nieszczęście ich nie dotyczyło, więc chcą, żeby trzymać je od nich daleko.
A.S.: To jest wręcz irracjonalny lęk przez „zarażeniem się” śmiercią.
D.L.: Daria w pewnym momencie powiedziała publicznie o tym, że jest śmiertelnie chora i że w zasadzie nie ma szans na wyzdrowienie. Pamiętam reakcję jednej z moich koleżanek w garderobie: „Jak ona może opowiadać takie rzeczy, ja się tego brzydzę. Nie ma prawa wciągać ludzi w takie historie”. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Chodziłam do Darii na onkologię, widziałam, jak swoją otwartością i szczerością pomagała innym pacjentom. Każdy chciał obok niej leżeć, bo przy niej „lżej” się chorowało.
Podobnie jak rozpętała się wielka dyskusja, kiedy Marcin Pawłowski, bardzo chory i bardzo fizycznie przez chorobę odmieniony, poprowadził „Fakty”. Pojawiło się wiele głosów, że nie należy obnosić się z takim cierpieniem.
D.L.: Pamiętam doskonale, jak oglądałam te „Fakty”. Stałam przed telewizorem i płakałam. Szanowałam go, podziwiałam za siłę i odwagę.
A.S.: Na szczęście jest coraz więcej osób, które przełamują ten rodzaj milczenia. Ostatnio widziałam w „Wysokich Obcasach” sesję zdjęciową pięknej dziewczyny. Bez włosów. To nie są już tylko radosne głosy cudownych ozdrowieńców, którzy dzielą się tym, co przeszli, swoją wygraną walką, ale właśnie głos tych, którzy mają niewielką nadzieję na to, że się uda. Taką historię trudniej jest i przyjmować, i opowiadać.
H.M.: Ale na szczęście zaczynamy i przyjmować, i opowiadać. Idziemy we właściwym kierunku. Bo przecież my nawet żyliśmy w systemie, w którym „wszyscy byli zdrowi, piękni i młodzi”.

Źródło: Wróżka nr 3/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl