W 70 dni dookoła świata

Podróż z Walii do Australii to w dzisiejszym świecie nie jest wyzwanie. Co innego, jeśli drogę odbywa się – w zgodzie z ekoideami – rowerem, pociągami, autobusami, autostopem, taksówką, wozem ciągniętym przez konie i statkiem…

W 70 DNIdookoła świata A gdyby tak pójść w ślady niejakiego Willy’ego Foga i wykorzystując różne formy transportu, spróbować okrążyć świat lub chociaż przemierzyć jego fragment? Wiele osób, słysząc o takim pomyśle, uśmiechnęłoby się z pobłażaniem, bo dzisiaj granice można przekraczać wirtualnie, siedząc we własnym fotelu. W najgorszym razie – kliknięciem myszki rezerwując bilet wybranych linii lotniczych, które, przecząc prawom grawitacji, pozwolą nam zrobić kilka kroków w chmurach, do rzutu beretem sprowadzając tysiące kilometrów. Zdaniem pasjonatów latania, sama podróż samolotem już niedługo nie będzie trwać wiele dłużej niż podróż palcem po globusie.

– Owszem, lot trwa tylko chwilę, ale powoduje nieodwracalne szkody dla środowiska naturalnego – twierdzi 30-letnia Barbara Haddrill, mieszkanka Walii. Jej zdaniem taki styl podróżowania to tysiące ton emitowanych w powietrze gazów cieplarnianych, przede wszystkim dwutlenku węgla.

Najpierw pogodziła się ze światem. Zamiast wojować, wyciągnęła do niego rękę.


Kiedy więc pewnego razu Babs, bo tak nazywają ją przyjaciele, otrzymała zaproszenie od przyjaciółki z Australii, by zostać druhną na jej weselu, wyruszyła w… wolną – od degradacji środowiska – podróż. Decydując się na nią, udowodniła, że nie musimy wcale rezygnować z własnych przekonań, a szalone pomysły, nie tylko zresztą dotyczące podróży, można realizować zarówno mając lat 15, jak i 30 czy więcej.
W lokalnej prasie można było zobaczyć zdjęcia z jej wyprawy, na których stoi na poboczu drogi z wielkim plecakiem i z wyciągniętym kciukiem autostopowiczki. Swoją suknię druhny wiozła rowerem, pociągami, autobusami, autostopem, taksówką, wozem ciągniętym przez konie i statkiem, w 70 dni przemierzając trzy kontynenty, 18 krajów (w tym Polskę), przeskakując przez kilka stref klimatycznych.
– Mogłam po prostu wsiąść w samolot, ale byłoby to zaprzeczeniem moich ekologicznych ideałów – opowiada dziewczyna, która swoje przygody z eskapady spisała w postaci wydanego niedawno przewodnika o „niespiesznym podróżowaniu”, opatrzonego tytułem „Babs-2Brisbone”.

reklama

– Nie wiem, czy mój akordeon ma duszę, ale wiem, że jest moim dobrym przyjacielem – mówi Basia.Siła przyjaźni
Jeszcze przed „startem” Basia zaczęła prowadzić internetowy blog, na którym pisała o swoich przemyśleniach i poczynaniach. Do dziś często pojawiają się tam wpisy osób, które marzyły skrycie o podróży swojego życia, o jakiejś wielkiej zmianie albo które rezygnowały z własnych przekonań, bo dla ich realizacji brakowało im odwagi. Jeden z użytkowników portalu umieścił tam swój komentarz – sentencję Mahatmy Gandhiego: „Najpierw Cię zignorują, później wyśmieją, później będą chcieli z Tobą walczyć, a na końcu – zwyciężysz”. Na trasie z Walii do Australii Barbara spotykała się z różnymi reakcjami, z ignorancją i obojętnością, znajdowali się tacy, którzy próbowali ją ośmieszyć, ale poznała wielu przyjaciół.

– Wielokrotnie zmagałam się z własnymi słabościami, podróż to była taka wewnętrzna walka, która doprowadziła mnie do celu i wiary w przyszłość świata, który troszczy się o środowisko naturalne, w ludzi, którzy mogą coś zrobić razem, by je chronić – pisze we wstępie do swojej książki.

Wyprawa Babs była też walką o przyjaźń. Mieszkająca obecnie w Australii Helen była jej najlepszą przyjaciółką od dziesięciu lat, mieszkały kiedyś razem z Dav i Su, jeszcze za czasów studenckich, w małym wynajmowanym mieszkanku w Leeds w Wielkiej Brytanii. Każda z dziewczyn studiowała inny kierunek, pochodziła z innej części świata, lecz były sobie bliskie – nawet po studiach, gdy rozjechały się w różne strony. Ale w ostatnim czasie była to już tylko „cyber-przyjaźń” – pisanie e-maili i rozmowy przez telefon to nie to samo, co móc pobyć z kimś, choćby przez chwilę. A przyjaźń niepielęgnowana potrafi zwiędnąć, zupełnie jak kwiat.

– Nie może mnie zabraknąć, kiedy Helen wychodzi za mąż, wreszcie spotkamy się z dziewczynami wszystkie razem, jako druhny w tej ważnej chwili będziemy jej towarzyszyć, jakżeby mogło być inaczej… – takie myśli chodziły jej po głowie. Niewiele później o Babs można było przeczytać w prasie: „Konieczność wyboru pomiędzy ekologicznymi ideałami a wiarą w siłę przyjaźni sprawiły, że właśnie zaczęła się największa przygoda jej życia…”.

Eko życieW zgodzie ze światem
Barbara wiedzie „niespieszne życie” z dala od zgiełku miasta na farmie w górach, prowadzonej przez kilku przyjaciół. Mieszka w zaadaptowanej na mieszkanie przyczepie campingowej o powierzchni zaledwie kilku metrów, pracuje w niewielkiej restauracji wegetariańskiej. Zgodnie z zasadą mówiącą o tym, że granice naszego świata są na tyle szerokie, na ile wyznaczamy je sami, nie narzeka na brak przysłowiowej przestrzeni życiowej. Jej świat zbudowany jest z ideałów – to taki dom z mocnymi fundamentami, którego nie zdmuchnie pierwsza lepsza zawierucha.

Kiedyś jej nastawienie do życia było bardzo wojownicze, brała więc udział w… pokojowych protestach. Wychodziła na ulicę, by wyrazić sprzeciw na przykład dla otwieranej w sąsiedztwie kopalni węgla. Dziś nie zarzuciła swoich przekonań, ale pogodziła się ze światem, wyciągnęła do niego rękę, zamiast wojować. Stara się koncentrować na tym, by być tu i teraz, doceniać wartość tego, co jest jej dane i starać się to chronić. Jej zaangażowanie w ochronę środowiska to uważne życie codzienne. Jej zdaniem każdy może żyć w zgodzie z Naturą i z samym sobą, a globalne znaczenie mają nawet nasze niewielkie lokalne działania.

– Cieszy mnie moje życie, poranne pokrzykiwanie koguta, piękne widoki i możliwość oddychania czystym powietrzem. W mojej wsi jest turbina wodna, dzięki niej mamy elektryczność. Dużo czasu spędzam, pracując na farmie, uprawiając ogródek, zbierając jaja, które zniosły nasze kury, rąbiąc drewno. Jeśli tylko mam ochotę, mogę wyjść wysoko w góry, oddalić się na tyle, że przez kilka dni nie znajdzie się w polu widzenia żadna żywa dusza – napisała w odpowiedzi na mój list, w którym spytałam, jak jej się wiedzie.
– Mam znajomych na całym świecie, nie czuję wyraźnie dzielących nas geograficznych granic. Jestem Brytyjką, ale mieszkam w Walii, więc uczę się języka walijskiego – najstarszego języka świata, który cały czas jest w powszechnym użyciu – mówi Basia.

Odwiedzając różne kraje, Brytyjka starała się poznać chociaż kilka słów w danym języku, zachłannie chłonęła koloryt codziennego życia poznawanych obcokrajowców. Nie pociąga jej turystyka masowa, której wyznacznikiem są dla niej organizowane „szybkie” podróże: w ciągu zaledwie kilku dni „zaliczyć” jak najwięcej zabytków, zobaczyć to wszystko, na obejrzenie czego nie starczyłby nawet cały miesiąc.

– Wszędzie można obserwować turystów biegających dokoła i co chwila pstrykających niemal identyczne fotki, które potem zapełnią dysk komputera.
W drodze do Australii dużą frajdę sprawiało Basi podróżowanie pociągiem. W tej kwestii podziela zapatrywanie poznanej właśnie w pociągu Holenderki Ruud: – To takie odmienne od latania samolotem, możesz zobaczyć znacznie więcej niż tylko krajobrazy, możesz poznawać ciekawych ludzi, podziwiać co chwilę inne widoki za oknem, które zmieniają się tak szybko, że nigdy się nie znudzą…

Źródło: Wróżka nr 3/2010
Tagi:
Komentarzy: 3
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl