Marzenia z kaszmiru

Mieszkała w Anglii i w Australii, zwiedziła niemal cały świat. Po rozwodzie wróciła do Polski. – I teraz mam sklep – mówi z dumą Anna Chambers. Sklep jako powód do dumy? Tak, bo to nie jest wcale taki zwykły sklep!

Marzenia z kaszmiru Gdybym miała większe zaplecze, założyłabym tu klub dla kobiet powątpiewających w siebie – mówi Anna Chambers, właścicielka warszawskiego sklepu Cashmere London. I tłumaczy:

– Mogłyby tam posiedzieć, pogadać. Takie mam marzenie. Ale wierzę, że je zrealizuję, jak wiele marzeń wcześniej. Na razie w jej salonie jest herbata i czasem kanapka. I jeszcze kieliszek szampana dla tych naprawdę zaprzyjaźnionych klientów. A jest ich coraz więcej.

Anka, przetrzymasz
Przychodzą, bo nie ma w Warszawie drugiego takiego miejsca. Kaszmir, ponieważ jest dość drogi, nie jest jeszcze w Polsce popularny. Anna wierzy, że to się zmieni. Dlatego założyła ten sklep. Ale wierni klienci przychodzą tu nie tylko dlatego, że to jedyne miejsce, w którym mogą taniej niż w butiku Max Mary kupić luksusową, miękką wełnę. Wpadają, bo lubią pogadać z Anną. Wiedzą, że doradzi – nie tylko w wyborze sweterka, że nie tylko podpowie, jak kaszmir nosić, ale także – jak sobie poradzić z rozstaniem, niewiarą w siebie, zwątpieniem.

Często wpada ta klientka, która pierwszy raz była u Anny na chwilę przed rozwodem. Wtedy nic nie kupiła, płakała. Anna zaprowadziła ją do fryzjera, który ma salon w sąsiednim lokalu. Niby nic, a humor od razu lepszy. To pewnie banalne, ale w trudnych chwilach wizyta u kosmetyczki, fryzjera czy nowy ciuch potrafią... no, może nie zdziałać cuda, ale trochę podbudować nadwątloną wiarę we własne siły. Anna dobrze o tym wie, bo sama ma takie „trudne chwile” za sobą. Kilka lat temu sama przeżyła czas braku nadziei, smutku i poczucia życiowej przegranej.

reklama

Po rozwodzie – mieszkała wtedy w Anglii – znalazła się nagle w dużo gorszej niż wcześniej sytuacji materialnej, nie miała pracy, żadnego zajęcia, które by ją angażowało. Tylko żal.
– Szarpałam się. Myślałam: pieniądze powoli się kończą, latka lecą, a ja nie wiem, co zrobić ze swoim życiem. Stawałam przed lustrem i mówiłam do siebie: „Anka, przetrzymasz. Musisz się wziąć w garść, bo nie będziesz miała z czego żyć!”

Ale nie wychodziło jej to przez długie trzy lata. Dziś wie, że to było naturalne – po prostu porozwodowa depresja. Trochę pomógł powrót do Warszawy. To tu pewnego poranka obudziła się z myślą, że wszystko, co było złe, już minęło. Że jest gotowa, żeby zacząć nowe życie. Z czym? Padło na kaszmir – jej ulubiony materiał.

– Wymyśliłam sobie, że przecież każda kobieta lubi kaszmirowe sweterki, bo ja sama je bardzo lubię – śmieje się dziś.

Szybki biznes
Początki nie były proste. Anna rzuciła się do realizacji pomysłu z właściwą sobie energią. I dlatego – jak dziś przyznaje – popełniła sporo błędów, nie wszystko przemyślała. Ale co tu się dziwić, skoro była zupełną nowicjuszką? Wyszukiwania towaru, tego, jak się go sprowadza z zagranicy i odbiera, uczyła się sama w przyspieszonym tempie. I w dodatku jedynie z internetu. Producentów, którzy zgodzili się zrobić swetry według zaprojektowanych przez nią wzorów i kolorów, znalazła w Chinach. Po transakcjach on-line przyszedł czas na lot do Państwa Środka, gdzie spotkała się z czterema fabrykantami. I znów przeszła szybki kurs: grubość nitki, sploty, kolory. Co, jak i za ile.

Wydawało się, że wszystko jest dogadane. Z Polski wysłała zdjęcia i zamówienie na ubrania w różnych rozmiarach. I wtedy okazało się, że cena, którą ustalili za dany rozmiar, dotyczyła rozmiarówki chińskiej, malutkiej. Europejskie „elki” czy „emki” kosztowały trzy razy tyle!
– A ja już zamówiłam i nie mogłam się wycofać. Tylko pieniędzy zaczęło mi ubywać w zastraszającym tempie. I znów powtarzałam sobie „Anka, przetrzymasz”.

Ponieważ bywa, że kłopoty chodzą parami, pojawił się kolejny. Znalazła lokal na sklep, ale czynsz był za wysoki. W dodatku upadł bank, w którym zamierzała zaciągnąć pożyczkę na rozpoczęcie biznesu. Mówi, że była chwila, w której opadły jej ręce.

– Zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić, więc z rozpaczy zamiast myśleć o ratowaniu swojego biznesu, wybrałam, się z przyjaciółmi na szampana.
Zrobiła to z bezsilności, nie miała już siły zastanawiać się, jak wybrnąć z kłopotów. Nic nie przychodziło jej do głowy. Podświadomie czuła, że jeśli nie pomoże jej jakaś siła wyższa, nie da sobie rady.

Następnego dnia zadzwonił telefon. Dzwoniący pytał, czy nadal szuka sklepu w dobrej lokalizacji i przekazał jej ofertę pewnej pani, która likwidowała swój sklep, ale lokalu po nim nie chciała oddawać byle komu. Choć czynsz był wysoki, Anna nie zastanawiała się zbyt długo.
– Biorę – powiedziała. Kilka tygodni później uroczyście i z wielką pompą otwierała Cashmere London.

Misja do spełnienia
Swetry, spodnie, bluzki, spódnice – wszystko z kaszmiru, miękkiej i wyjątkowo puszystej wełny o charakterystycznym splocie (niegdyś była to nazwa zarezerwowana dla wełny z tybetańskich kóz). Przed stu laty kaszmirowe ubrania świadczyły o zasobności ich właściciela – dziś także nie należą do najtańszych.

Lecz cóż to za przyjemność okryć ramiona mięciutkim szalem. Albo narzucić na plecy sweterek bardzo podobny do tego, w jakim Michelle Obama wybrała się w odwiedziny do angielskiej królowej. (Anna śmieje, że co prawda według niej do królowej w takim nieformalnym stroju chodzić się nie powinno, lecz dla jej kaszmirowych sweterków to świetna reklama).

Czy zamiast marzyć o klubie dla kobiet, nie powinna raczej myśleć o tym, by sprzedawać tych sweterków jak najwięcej? Nie narzeka – jej biznes wciąż się przecież rozwija, a klientów przybywa. Kokosów może i nie robi, ale na rachunki jej wystarcza. To ważne, ale przekonała się w życiu nie raz, że są rzeczy ważniejsze – kontakty z ludźmi, przyjaciele. No i prawdę powiedziawszy, czuje też, że ma pewną „misję” do spełnienia.
– Polskie kobiety żyją wyłącznie dla rodziny – mówi. – Nie wierzą w siebie.

Jak któraś nie ma faceta, to już koniec. A jak ma, to myśli tylko o tym, żeby podać mu obiadek. A synkowi kupić najnowszy model dżinsów. A sobie? Jak kupi sweterek, przez dwa tygodnie ma wyrzuty sumienia. Bo wydaje jej się, że powinna te obiadki i te siaty z zakupami, a nie sweterek. Wizyta u kosmetyczki czy fryzjera? A broń Boże. Toż to strata pieniędzy i czasu. Co i rusz natykam się na takie historie!

Anna mówi tym kobietom: idź do kina, teatru, poczytaj, zajmij się sobą. Czasem słuchają, czasem patrzą oburzone.
– Ja jestem kobietą po pięćdziesiątce, lecz potrafiłam znaleźć swoją niszę, stworzyć od zera własny biznes – tłumaczy. I wyjaśnia, że właśnie dlatego wie dziś, że jeśli czegoś się chce, to trzeba przeć do przodu. Nikt tego za nas nie zrobi. I – że bez wiary we własne możliwości nie da się tego zrobić. Chciałaby przekonać o tym inne kobiety. Dlatego chce założyć ten klub.


tekst: Beata Igielska
zdjęcia: Elżbieta Socharska

Źródło: Wróżka nr 4/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl