Wielki Tydzień w rytmie paso doble

Hiszpanie rozpoczynają święta tydzień wcześniej niż reszta chrześcijańskiego świata. W dodatku obchodzą je z większą pompą. I nie zawsze bogobojnie.

To nie spotkanie Wielkich Inkwizytorów, ale wielkopostna procesja w Maladze. Szpiczaste kaptury zasłaniające twarze zapewniają pątnikom anonimowość.Można tu przez okrągły rok jeździć od odpustu do odpustu i zapomnieć, co to jest dzień powszedni. Tak twierdzi mój przyjaciel, Angel Facio. A wie, co mówi, bo jak przystało na reżysera teatralnego, jest obieżyświatem (ze swoimi trupami teatralnymi objechał wzdłuż i wszerz cały Półwysep Iberyjski). Kiedy pokazał mi mapę Hiszpanii „świąteczno-rytualnej”, Wielki Tydzień jawił się na niej dziesiątkami zakreśleń. Już na pierwszy rzut oka było widać, że aby poznać wszystkie smaki iberyjskiej Wielkiej Nocy, potrzeba nie jednego, ale kilku lat.

Ważniejsze niż Boże Narodzenie
Wielki Tydzień (czyli Semana Santa) to w Hiszpanii czas niezwykłych misteriów i procesji obnoszących feretrony – wystawne ołtarze-trony ze świętymi figurami pasos. Ozdobione złotymi baldachimami, bogato haftowanymi płaszczami, dywanami z tysięcy świeżych kwiatów i płonącymi świecami, platformy potrafią ważyć po kilka ton. Nie przeszkadza to jednak kilkuset costaleros dźwigać ich na ramionach przez 14 godzin. A Semana Santa jest świętem świąt i odpustem odpustów.

Jego ikoną zaś – andaluzyjska Sewilla z najsłynniejszymi, najliczniejszymi i pewnie najbardziej widowiskowymi procesjami miejscowych bractw, których tradycje sięgają aż XV wieku. A że tych konfraterni jest aż 115, to pierwsze pochody wychodzą na ulice miasta już na kilka dni przed Niedzielą Palmową.

reklama

Podczas Wielkiego Tygodnia dziennie takich procesji maszerują setki (dziesięć w samej Sewilli). Aż 13 z nich uchodzi za atrakcje o znaczeniu międzynarodowym, a 41 – krajowym. Misterium śmierci i zmartwychwstania przemawia bowiem do wyobraźni i emocji Hiszpanów mocniej niż misterium narodzin.

Jest wszechobecne (w miastach na ten czas są zamykane całe dzielnice) i zaskakująco namacalne. Różnice między procesjami poszczególnych bractw nie sprowadzają się wyłącznie do kolorystyki długich tunik i capirotes, szpiczastych nakryć głowy. Tradycja ta wywodzi się wprost z czasów hiszpańskiej inkwizycji. Kostiumy zapewniają anonimowość proszącym o wybaczenie grzechów, każda procesja jest inną opowieścią o Męce Pańskiej. A przy okazji także pretekstem do rywalizacji.

Pokuta dla twardzieli
Powrót feretronów do macierzystych świątyń jest zazwyczaj niezwykle widowiskowy – płynące nad głowami procesji Madonny albo figury Chrystusa w rytm granego na żywo paso doble „wlatują” do budynku. A ponieważ procesje nie mogą bezpośrednio rywalizować ze sobą na trasie, ich uczestnicy prowadzą korespondencyjny pojedynek na „wielkie finały”. Jeśli więc w Sewilli orszakowi Macarena uda się na tyle efektownie wrócić do „bazy”, że zachwycony tłum wyklaszcze ponowne wyprowadzenie Matki Boskiej (ja byłem świadkiem trzykrotnego powrotu), to bractwo Triany będzie śpiewać więcej pieśni, wznosić więcej okrzyków i jeszcze dłużej zwlekać z wprowadzeniem tronu.

Hiszpańskie procesje obnoszą bogato zdobione ołtarze ze świętymi figurami. Ociekające złotem, skąpane w blasku świec platformy ważą nawet kilka ton.  Teatr grzechu i odkupienia
Wielki Tydzień wymaga żelaznej kondycji nie tylko od costaleros. To także ciężka próba dla widzów – na pojawienie się feretronu czeka się godzinami w gęstniejącym tłumie i upale (wszak Andaluzja szczyci się przeszło 200 słonecznymi dniami w roku). Potem trzeba „przedzierać się” dalej, zgodnie z procesyjnym „rozkładem jazdy”. W tej wydawanej osobno dla każdej hiszpańskiej metropolii broszurze wszystkie wydarzenia Wielkiego Tygodnia rozpisano na dni, godziny i miejsca. Bo w kwestii organizacji Semana Santa nie może być mowy o żadnej improwizacji.

Sewilla to nie cała Hiszpania. Nie da się jednocześnie oglądać wszystkich tamtejszych procesji i zobaczyć teatralne inscenizacje Męki Pańskiej w Katalonii. Ale przecież grzechem jest też być w Hiszpanii i nie przeżyć Niedzieli Palmowej w Alicante. Równie ciężkim jak opuszczenie Los Empalaos w estremadurskim Valverde de la Vera. To wyjątkowa droga krzyżowa, którą pątnicy pokonują w nocy z Wielkiego Czwartku na Piątek. Obwiązani powrozami, dźwigają przytroczone do ich ramion drewniane bale. W mroku ledwie majaczą ich koronkowe szaty, słychać skrzypienie sznurów i przyczepione do kłody dzwonki…

Kilka godzin później powinno się uczestniczyć w jedynej na świecie procesji bębniarzy w aragońskiej Calandzie, rodzinnym mieście Luisa Buñuela. Kilka tysięcy ludzi godzinami wali tam w bębny, nie bacząc na krew broczącą z poranionych dłoni. Równocześnie powinno się być na drugim końcu kraju, w Maladze, gdzie żołnierze Legionu Hiszpańskiego z pieśnią „Soy el Novio de la Muerte” (Jestem kochankiem Śmierci) na ustach, obnoszą krucyfiks Jezusa Dobrej Śmierci. Maszerując, dziwacznie zadzierają w niebo głowy – sami nazywają tę postawę „zaglądaniem w jaja świętemu Piotrowi”.

Hiszpańska religijność jest ludyczna, a każde misterium ma w sobie coś z teatru. Procesje mają ściśle określoną marszrutę, scenariusz, ociekającą bogactwem scenografię (feretrony, stroje pątników, blask tysięcy świec) i „ścieżkę dźwiękową”.

Specjalnie na tę okazję pisze się bowiem kompozycje na chóry, orkiestry dęte i perkusyjne, a z mijanych balkonów śpiewa saetas, czyli żałobne pieśni flamenco, hojnie nagradzane oklaskami przez publiczność. Ta ostatnia zresztą ma też do odegrania swoją rolę. Na kilka godzin staje się – zależnie od scenariusza – albo rozpaczającymi apostołami, albo tłumem jerozolimskich szyderców. Albo też po prostu idzie w tango.

Źródło: Wróżka nr 4/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl