Gaz dla mas

Kiedyś wodą sodową i colą leczono wszystko: od szkorbutu, przez migrenę i dolegliwości żołądkowe, po ból istnienia. Dziś po prostu gasimy nimi pragnienie.

Gaz dla masCo jest ostatnio największym przebojem brytyjskich pubów? Woda sodowa. Ale nie ze sklepu, tylko produkowana na zapleczu. Odkąd na fali mody retro do łask wróciły syfony, nikt nie chce pić niczego innego. Zresztą nie tylko w Londynie, ale też w Nowym Jorku i Toronto, a w Buenos Aires tysiąc „sodowiarzy” co rano zamiast mleka dostarcza pod drzwi syfony z wodą gazowaną własnej roboty. Tak jest taniej i smaczniej. I zdrowiej, bo pijąc sodówkę, nie trzeba martwić się, że „ukryto” w niej niebezpieczny aspartam czy kwas ortofosforowy.

Zwykła woda z bąbelkami może co najwyżej zakłócić naszą gospodarkę gazami. A w ostateczności – jak profesorowi chemii, Benjaminowi Sillimanowi – uderzyć do głowy. W 1805 roku amerykański uniwersytet w Yale wysłał go do Europy, aby uzupełnił księgozbiór. W Wielkiej Brytanii badacza bardziej niż dysertacje naukowe zafascynowała saturacja wody. Po powrocie porzucił uczelnię i wyprowadził sodówkę z laboratoriów do sklepów.

Gaz dla masWoda życia
Zanim jednak bąbelki połaskotały nasze języki i podniebienia, gasiliśmy pragnienie winem, piwem albo zwykłą wodą. Z czasem zaczęliśmy mieszać ją z różnymi dodatkami. Nie chodziło bynajmniej o nowe smaki, ale o zdrowie – woda z rzek, jezior czy strumieni mogła być skażona bakteriami. Dlatego najpierw zakwaszano ją octem, a potem jeszcze poprawiano smak miodem i ziołami. Popularnością cieszyły się też napoje fermentowane.

Od X wieku na wschodzie Europy pijano kwas chlebowy. Napój z wody i suchego żytniego chleba znakomicie gasił pragnienie. Dziś wiemy, że była to zasługa lekkiego nasycenia dwutlenkiem węgla, jakie dokonywało się podczas fermentacji. Współcześni jednak nie mieli o tym pojęcia, bo jeszcze przez ponad 800 lat (CO2 opisał w 1834 roku Charles Thilorier) nie zdawali sobie sprawy z istnienia takiego gazu. Nie przeszkodziło im to jednak odkryć procesu saturacji.

reklama

W 1767 roku w browarze w Leeds angielski duchowny Joseph Pristley przypadkowo odkrył, że przelewając nad kadzią wodę, nasyca się ją gazem. W efekcie – jak pisał – powstaje „musujący napój o wyjątkowo przyjemnym smaku”, który my nazywamy dziś wodą sodową. Podekscytowany Pristley zaprezentował technikę gazowania wody (z użyciem kredy i kwasu siarkowego) uczestnikom wyprawy kapitana Jamesa Cooka. Wierzył, że „wodny” gaz ma własności antyseptyczne, a nowy napój leczy szkorbut – chorobę przez całe stulecia gnębiącą marynarzy. Dziś wiemy, że nie miał racji, bo szkorbut wywołuje brak witaminy C.

W latach 50. moda na butelkowaną wodę sprawiła, że saturatory przetrwały tylko za Żelazną Kurtyną. My raczyliśmy się „gruźliczanką” z radzieckich automatów ze szklanką na łańcuchu po raz ostatni w 1995 roku. Płynne złoto

Przekonanie o dobroczynnym wpływie sodówki brało się z wielowiekowej fascynacji wodami mineralnymi. Wypływały one z głębokich źródeł, różniły się od siebie smakiem, a niektóre miały w sobie niewielkie bąbelki gazu, co fascynowało między innymi Jerzego Waszyngtona i Thomasa Jeffersona. Zainteresowanie możnych tego świata było wodą na młyn naukowców i wynalazców. Wierząc w uzdrawiającą siłę dwutlenku węgla, w XIX wieku tylko w Stanach Zjednoczonych zatwierdzili oni przeszło 1500 patentów saturacji wody i przeróżnych technik zamykania butelek.

W 1813 roku Anglik Charles Plinth skonstruował pierwsze urządzenie do produkcji wody sodowej. Dziesięć lat później udoskonalił patent i na salonach arystokracji pojawił się prototyp syfonu. Przebojem stał się jednak saturator z dozownikiem wynaleziony przez Johna Mathewsa w 1832 roku i wkrótce niemal każda apteka poiła klientów orzeźwiającym napojem.

Źródło: Wróżka nr 5/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl