Klip w fazie REM

Przychodzę ci ja do domu mediowego, opowiadam, co mi się śni, a oni krzyczą: „Rewelka! To hit!”, po czym kupują u mnie czas senny. Potem idę spać, a na koncie samo mi rośnie.

Klip w fazie REMPodobno przeciętny człowiek przesypia około 20 lat. To ponad jedna czwarta życia: szmat czasu, nieprzerywany blokami reklamowymi i... stracony dla konsumpcji. Przez sen człowiek nie ogląda seriali, nie je, nie pije, nie siedzi w necie, czyli – nie ma okazji do wchłaniania reklam. Choć przecież nie  brakuje mu klipów: w fazie REM jest ich od groma i ciut-ciut. Wtedy leci jeden sen za drugim. Wiem, bo sama mam sny. Nie srebrne, nie złote, tylko szare. Tak!…

Nie czarno-białe, lecz szare, bo to nawet nie jest sepia. Która byłaby usprawiedliwiona, gdyż moje sny sięgają czasów przed pierwszą wojną światową. Dla śniącego nic trudnego – zwłaszcza jeśli przysypia nad rejestrami marzeń sennych własnej ciotecznej babki, nazywanej ciocią Jadzią, urodzonej 10 września 1910 roku. Cioci – wciąż na chodzie – która od kilkudziesięciu lat zapisuje swoje sny: regularnie, sumiennie i dokładnie, jak przystało na byłą księgową z Urzędu Skarbowego.

We (współczesnych) snach tej stulatki ciągle po polach chodzą żniwiarze z sierpami, na piecu przesuwa się fajerki, dzieci zaś całują rodziców w rękę. Czasem w jej snach pojawia się dymiący potwór na czerwonych kołach: lokomotywa, czasem bruk uliczny grubo zsypany słomą (dużo musiałam przeczytać, żeby się doszukać, iż w ten sposób wyciszano stukot końskich kopyt i terkot drewnianych kół wozów na ulicy, przy której mieszkał zamożny chory człowiek). Czasem też przez senny nieboskłon cioci Jadzi sunie błyszczący metalicznie diabeł… Po każdym takim czytelniczym seansie zarażam się przeszłością – i wiut! – ląduję w niej sama.

reklama

Ale nie czuję się zrobiona na szaro, ponieważ w tej szarości nie ma smutku, przygnębienia ani depresji. No, chyba że Morfeusz, szef biura podróży sennych w czasie i przestrzeni, deleguje mnie do Niderlandów. Wtedy tak! Choć akurat ta depresja była bardzo ciekawa. Bo jak to jest: żyć na sucho poniżej poziomu morza, kiedy wszyscy wokół starają się wegetować na jako takim, ale jednak poziomie? A niektórzy nawet wylatują ponad.

Szukając odpowiedzi, przemierzałam w szarym śnie rozległe poldery na długo przedtem, zanim trafiły – razem z żółtym serem, kofiszopami, rowerami, eutanazją i innymi holenderskimi atrakcjami – do folderów dla turystów. Nie było jeszcze zjednoczonej Europy, telefonów komórkowych też nie było. A ja już byłam w Holandii i wszystko poznałam, wszystkiego spróbowałam – naturalnie oprócz eutanazji, gdyż lubię rozrywki powtarzalne. Szarość moich snów ma najlepszą genezę z możliwych – bierze się z nadmiaru szarych komórek.

Taka jest moja wersja i będę się jej trzymać. À propos wylatywania nad poziomy. Innym razem trafiłam do Kitty Hawk w Stanach. Bez problemów, bo we śnie nikt o wizę nie pyta. Wcale jej zresztą nie miałam i spokojnie mogłam sobie być lesbijką, terrorystką albo chorą psychicznie panienką uliczną, które normalnie rzecz biorąc nie mają obecnie szans na wjazd do USA (gdy uczciwie wypełnią wniosek wizowy). To było jeszcze przed rewolucją 1905 roku oraz innymi przewrotami, które pozbawiły nas prawa do sensownego wyboru.

Spotkałam tam Wilbura Wrighta, który powiedział: „Ol rajt medym”! I gestem zaprosił mnie do samolotu. Tak, to ja byłam pierwszą kobietą, cięższą od powietrza, nie jakimś tam puchem marnym!, która wzleciała nad poziom. A że w moim śnie tylko? Lepiej tak niż wcale. Może nie mam racji?! No może… Może rzeczywiście nie mam racji, za to wiem, co dobre.

Niedawno na przykład przyśnił mi się facet, który wynalazł sposób wklejania reklam w ludzkie sny. Przekonał mnie, bo to przecież przełomowy pomysł na biznes, zwłaszcza że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji marzeń sennych jeszcze nie nadzoruje. Przyśnił mi się więc ten wynalazca, by poinformować, że już wkrótce wynajdzie ów sposób. Żebym była psychicznie przygotowana i szybko zareagowała. Życzliwy gość i bezinteresowny. Na dodatek piekielnie przystojny!  

Szarość moich snów ma najlepszą genezę z możliwych. Bierze się z nadmiaru szarych komórek.

 
Od razu więc, jeszcze w tym samym śnie, wzięłam się za ten biznes. Odnalazłam dom mediowy, i – choć to słowny koszmar jest – weszłam do środka. W środku było jak w środku mediowego domu być powinno – mediowo znaczy się. Kopyrajterzy się kopali, bajerzy bajerowali, mediaplanerzy media planowali, a z kąta przypatrywał się temu wszystkiemu ekąt menadżer – z wyglądu najważniejszy. Postanowiłam zwrócić się do niego, zwłaszcza że on już zwrócił na mnie uwagę – no cóż, nie byłam z wyglądu taka ostatnia. Przynajmniej w tym śnie. W końcu w szarościach mi do twarzy. Za to on wymoczkowaty taki i zezowaty też nieco. Szaraczek taki.

– Żeby pan wiedział, co mi się śniło! – zainicjowałam rozmowę o biznesie. Inteligentnie, według reguły Hitchcocka – najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie stopniowo wzrasta…
– Wiedziałbym to, gdybym się z panią przespał. Dowcipniś się znalazł! Parsknęłam, bo jednak minęły czasy, gdy brałam do łóżka zajączki: a odkąd sypiam z zazdrosnym Hapsburkiem, w ogóle takie incydenty są, niestety, wykluczone, bo on gotów zawczasu wgryźć się w każdego obcego, żeby tamten nie wygryzł jego. Niech mydłek (ekąt menadżer, a nie Hapsburek) zresztą sobie nie myśli, że żadna mu się nie oprze.

– Żadna mi się nie oprze! – wykrzyknął uradowany ekąt. – Świetne hasło reklamowe dla mojej nowej serii stołków barowych bez oparcia, ale… – opanował się – muszę nad tym jeszcze popracować.

– Zaraz! To mój pomysł – oprotestowałam bezczelną próbę intelektualnego, a w dodatku telepatycznego wyzysku.
– Tak?! Pani tego nie powiedziała.
– Ale pomyślałam! A pan wyczytał to w moich myślach.
– Przecenia mnie pani…

Sytuacja robiła się idiotyczna, nawet jak na moje sny. Wymoczek wyraźnie miał zamiar oddalić się wraz z ukradzionym hasłem, zapewne, by „jeszcze nad nim popracować”. A ja nie miałam sposobu. by go zatrzymać. Chyba że… Tak!

Obudziłam się zlana potem. Potem pomyślałam, że ten mój przystojny wynalazca musiał jednak zdrowo pokpić sprawę, wynajdując – zamiast wklejacza reklam – metodę odczytywania cudzych myśli. Co więcej: udostępnił ją nie mnie, tylko jakiejś zezowatej kreaturze, która teraz myśli, że żadna mu się nie oprze.Senny geniusz okazał się patałachem i oszustem. Widać nawet we śnie nie można facetom wierzyć. Z drugiej strony może to lepiej, że nie ma jeszcze skutecznego sposobu wklejania reklam w nasze sny: przed nami kampania wyborcza. To byłby horror, gdyby mi się przyśnił ten…, ten…, więc dobrze, że jest, jak jest.

Dobranoc Państwu.


Iwona L. Konieczna  

Źródło: Wróżka nr 8/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl