Okład z kota

Okład z kotaPełne finezji i delikatności, mięciutkie i puszyste... Koty! Mruczący terapeuci potrafią koić bóle, łagodzić stresy i wykrywać choroby.

Dawniej uważane za zwierzęta święte lub demoniczne, obdarzone zdolnościami wyczuwania astralnej powłoki i odczytywania emocji. W mitologii japońskiej nazywano je bakeneko i przypisywano im magiczne moce. Wykorzystywano do złowieszczych rytuałów, sprowadzania śmierci na wrogów i ożywiania zmarłych. Koty ponoć mogły zmieniać kształty, przywdziewać różne ciała, a gdy osiągnęły odpowiedni wiek, ich ogony rozdwajały się na znak tego, że właśnie stały się nekomatami – zwierzętami, które osiągnęły najwyższy poziom mądrości i magicznej potęgi. W polskich wierzeniach zaś koty były nieodłącznymi towarzyszami i sługami czarownic, w których oczach dopatrywano się fałszu i zagrożenia.

Czy te puszyste i złowrogie stworzenia mogą być jednocześnie terapeutami? Czy to możliwe, by ci chodzący własnymi drogami indywidualiści nagle chcieli i potrafili pomagać innym?...

Okazuje się, że tak. Dziś koty mają rzesze miłośników, którzy dostrzegli w nich dobroczynną, a nie złowrogą energię. Uważają oni, że mruczki są obdarzone cudowną mocą dawania czułości i ciepła, a nawet... uzdrawiania. Dzięki temu, że ich sierść ma ujemną jonizację, a bolesne, chore miejsca na ciele – dodatnią, kontakt z kotem uśmierza ból, znosi stany zapalne i rozluźnia spięte mięśnie. Głaskanie gładkiej sierści i wprawiające w lekki trans mruczenie łagodzi też stresy i wycisza skołatane nerwy. Badania dowiodły, że ludziom, którzy codziennie obcują z mruczkami, spada poziom cholesterolu, rzadziej dotykają ich zawały serca, a mózg produkuje więcej hormonów szczęścia.

reklama

Znamy wiele przypadków, kiedy koty okazywały się nie tylko miękkimi przytulankami, ale też czujnymi opiekunami i lekarzami. Jak Abeloya – kocica, która bezbłędnie wyczuła, że życie pięcioletniej Julki jest w wielkim niebezpieczeństwie. Tak uporczywie kładła się na dziecku, że wymusiła wizytę u lekarza.

Jak kotka wpadła na to, że taka wizyta jest potrzebna? Na pewno pomogło to, że dobrze znała dziewczynkę. Dzieci Anny Czerklewicz wychowywały się z kotami od najmłodszych lat. Walcząc z chorobą niepełnosprawnego syna, Anna otworzyła się na wszelkie możliwe metody leczenia. Poszukiwania te skierowały jej uwagę na koty. – Mamy przecież hipoterapię, dogoterapię, czemu nie kototerapię? – tłumaczy. – Uwielbiam koty i wiele słyszałam o ich dobroczynnym działaniu.

Córkę Julię łączy z Abeloyą szczególnie silna więź. Razem śpią, razem się bawią, rzadko się rozdzielają. Pewnej nocy, kiedy Anna weszła do sypialni dzieci, zauważyła, że kot, zamiast jak zwykle obok Julki, położył się na niej. Zdjęła go, bo ważył ponad 7 kilo, a córeczka była wtedy kruchą pięciolatką. Następnej nocy sytuacja się powtórzyła – kocica zepchnięta z ciałka dziecka natychmiast gramoliła się z powrotem.

– Zaniepokoiłam się – opowiada Anna Czerklewicz. – Zabrałam małą do lekarza i poprosiłam o skierowanie na badania. I... całe szczęście! Wyniki okazały się tak złe, że już następnego dnia dziecko wylądowało w szpitalu na OIOM-ie. Okazało się, że ma sepsę!

Kotka Abeloya pomaga Annie Czerklewicz walczyć z chorobą niepełnosprawnego synaCzy wygraliby z chorobą, gdyby nie upór kotki? – Raczej nie. U Julii wykryto paciorkowca, który mógł zaatakować serce i wtedy nie byłoby już ratunku – mówi Anna. Julka wyzdrowiała. Dzisiaj jest szczęśliwą siedmiolatką. A jej mama prowadzi domową hodowlę kotów i popularyzuje felinoterapię.

Co tylko w ich mocy, kociaki robią również, towarzysząc chorym na raka. Doskonale wie o tym Barbara Wujczyk, która co tydzień zanosi futrzaki do hospicjum onkologicznego w Warszawie. – Pewnego dnia rozmawialiśmy z pacjentem, który nie widział i miał problem z poruszaniem rękoma – wspomina Barbara Wujczyk. – Z rozmowy wynikało, że jest entuzjastą rudych kotów. Gładząc czule czarno-białego Mikusia, snuł wspomnienia o swoich dwóch kocich miłościach: Ryżym i Rudym.

Wtedy Barbara postanowiła sprawić starszemu panu niespodziankę i przyprowadzić mu rudego zwierzaka. „To nie ma sensu, przecież on i tak nic nie widzi” – powtarzał jego sąsiad. Ale jej to nie zniechęciło. – Kiedy razem ze złocistym pupilem weszłyśmy do sali, nasz pacjent pogrążony był w myślach – opowiada. – Podniosłyśmy zwierzę, by mógł je dotknąć. Mężczyzna pogłaskał rude futerko i się rozpłakał. „Moje koty nie miały aż tak długiej sierści, ale ten tutaj ma tak pomarańczowe oczy, jakich jeszcze w życiu nie widziałem” – powiedział przez łzy. Do dziś nie wiem, jak dojrzał te oczy. Jedno jest pewne: koty umieją dotrzeć do wnętrza człowieka, które dla innych wydaje się zamknięte.

Źródło: Wróżka nr 10/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl