W jesienne popołudnie spotkałyśmy się przypadkiem na postoju taksówek. Padał deszcz. Silvana wyjrzała spod kraciastego parasola. Od razu mnie poznała.
– Świetnie pani wygląda – powiedziała. – Mimo tej pogody.
– Co dobrego u pani? – zapytałam więcej niż życzliwie.
Ja też ją pamiętałam. Włoska uroda i temperament. Mimo pięćdziesiątki z dużym plusem nadal była bardzo atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu przyjechała z Rzymu za Polakiem. Jeszcze wtedy do kraju za „żelazną kurtyną”. I mimo sprzeciwu swojej włoskiej rodziny wyszła za Marka. Urodziła córkę…– Mam już drugą wnuczkę – pochwaliła się.
Silvana i Marek byli bardzo szczęśliwym małżeństwem.
– Może za bardzo szczęśliwym – stwierdziła podczas pierwszej wizyty.
– Można być szczęśliwym za bardzo? – zapytałam.
– Si, si – przytaknęła. – Ale nic za darmo. Naruszyliśmy z mężem pewną równowagę. Dlatego nieszczęście musiało spaść na naszą córkę.
Silvana ze szczegółami opowiedziała mi o rozpadzie związku swojej córki Giny. Uważała, że to los upomniał się o swoje. Bo w życiu muszą być i śmiech, i łzy. Najlepiej po równo. – Gina mu wybaczyła – nie kryła rozgoryczenia Silvana. – Mimo że okazał się oszustem, karierowiczem i na koniec...gejem.
reklama
404 Not Found
Not Found
The requested URL was not found on this server.
Rozłożyłam karty. Silvana chciała wiedzieć, co czeka jej córkę. Niestety, nie miałam dla niej dobrych wieści. Per saldo, bo najpierw będzie bardzo dobrze, a potem bardzo, bardzo źle. A konkretnie: Gina pozna fantastycznego mężczyznę, a potem go straci. Powiedziałam Silvanie tylko o pierwszej części wróżby. Bo przecież nie każda wróżba musi się wypełnić w całości… Miałam taką nadzieję. Pół roku później dostałam od Silvany zaproszenie na ślub Giny. Nie poszłam. Już nie pamiętam, co mi wypadło.
– Szkoda, że pani nie mogła być – pożałowała, gdy przyszła się dowiedzieć, czy pierwsza ciąża Giny nie jest zagrożona. Niepokoił ją ten nadmiar szczęścia młodych.
– Córka urodzi zdrowe dziecko – powiedziałam.
– Ale? – Silvana usłyszała wahanie w moim głosie.
– Powinna zwrócić uwagę na męża, właściwie to on powinien… – zaczęłam.
– Zdradzi ją czy całkiem porzuci?! – zaniepokoiła się. Ale zaraz się poprawiła: – Prawdę mówiąc, nie bardzo w to wierzę. Luka – tak z włoska nazywała swojego zięcia, Łukasza – to wspaniały facet. Taki jak mój Marco.
Zaprzeczyłam stanowczo zdradzie i porzuceniu z powodu innej kobiety. Gdy zjawiła się w żałobie po Luce (Łukaszu), nie robiła mi wyrzutów, że jej nie uprzedziłam, nie przygotowałam na nieszczęście. Powiedziała tylko:– Moja córka jest sfortunata. Tak się u nas mówi. Po polsku: nieszczęśliwa, pechowa.
– Może los wybrał dla niej dłuższą drogę, bardziej krętą – zasugerowałam.
– Gina nigdy nie pogodzi się ze śmiercią Luki – weszła mi w słowo. – Już nie uwierzy w żadną wróżbę.
– Proszę namówić córkę, żeby do mnie przyszła – zaproponowałam mimo wszystko.
Gdy Gina stanęła przede mną wiele miesięcy później, nie miałam wątpliwości, że to ona, tak bardzo była podobna do matki. Ciągle nosiła żałobę.
– Silnik w jego samochodzie zgasł na przejeździe kolejowym… Dlaczego Łukasz nie wysiadł z auta? – chciała, żebym odpowiedziała. Ciągle szukała odpowiedzi.
Jak mogłam ją pocieszyć? Silvana przynajmniej wierzyła w los, w przeznaczenie. Z Giną było o wiele trudniej.
Dopiero podczas kolejnej wizyty odważyłam się jej powiedzieć, że mężczyznę na całe życie… dopiero spotka.
– On panią uratuje – dokończyłam. Nie miałam pewności, czy w ogóle mnie słuchała.
W trzecią rocznicę śmierci Łukasza Gina odwiozła córeczkę do dziadków. Padał marznący deszcz. Zamiast do domu poszła w stronę rzeki. Coś ją tam ciągnęło. Nagle znalazła się na moście. Czarna woda ją przerażała, ale nie mogła od niej oderwać wzroku. Pokonała barierkę i znalazła się na krawędzi… Wtedy, w tamtym momencie, usłyszała słowa, które kazały jej się zatrzymać. Gina nie pamiętała, jak znalazła się w szpitalu. Była w szoku, niczego nie pamiętała. Zaopiekował się nią młody lekarz. Zaufała mu, opowiedziała o swoim mężu. Przegadali wiele godzin. Gdy opuszczała szpital, nie wyobrażała sobie, że już Tomasza nie zobaczy. Ale on nie miał zamiaru się z Giną rozstawać. Był pewien, że spotkał kobietę, z którą chce dzielić życie. Oświadczył się jej i… został przyjęty! Tydzień przed ślubem Gina przyszła do mnie.
– Pokochałam Tomasza – powiedziała. – Ale nie mogę za niego wyjść.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Muszę odszukać mężczyznę z mostu. On uratował mi życie. Kiedyś powiedziała mi pani, że to on jest mi przeznaczony. Proszę mi pomóc.
– On sam przyjdzie do pani – powiedziałam „proroczo”.
Dzięki Silvanie skontaktowałam się z Tomaszem. W tajemnicy przed Giną.
– Gina nie wie, że to pan uratował jej życie – uprzedziłam jego wyznanie.
– Cieszyłem się, że ona tego strasznego zdarzenia nie pamięta, a teraz…mogę ją stracić.
– Proszę przywrócić Ginie pamięć – poradziłam.
Tamtego wieczoru Tomasz jak zwykle wyszedł ze swoim psem na spacer. W okolicach mostu pies zniknął mu z oczu, więc zawołał kilka razy: „Luka, wracaj!”. Wtedy zobaczył kobietę na skraju mostu. Nagle ona mocniej chwyciła się barierki i też zaczęła wołać: „Luka, wracaj!”.
PS Tomasz i Gina od dwóch lat są małżeństwem. Mają córeczkę. To druga wnuczka Silvany, którą pochwaliła się, gdy spotkałyśmy się w jesienne popołudnie na postoju taxi. – A jednak Gina jest fortunata – powiedziałam. – Po polsku: szczęśliwa.
Anna Złotowska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.