Walczyły, cierpiały i ginęły. Na frontach obu wojen światowych psy pełniły bohaterską służbę. I tak jest do dziś...
W Nowym Jorku jest cmentarz dla psów. Z pięknym pomnikiem. Kamień, a na nim patrzący w dal pies. I wyryty napis, że pomnik ufundowali miłośnicy psów swoim najwierniejszym przyjaciołom, którzy służyli podczas pierwszej wojny światowej w latach 1914-18.
Pierwszą szkołę dla psów-żołnierzy założono już w 1884 roku w Lechernich pod Berlinem. Zwierzęta miały służyć w armii pruskiej jako strażnicy i łącznicy. Z czasem zaczęto wykorzystywać je także w oddziałach ratunkowych – dostarczały leków i wyszukiwały rannych na polu bitwy.
Pierwszymi uczniami szkoły zostały pudle, owczarki collie oraz teriery airedale. Później dołączyły do nich dobermany i owczarki niemieckie. Tę ostatnią rasę Prusacy szczególnie sobie upodobali. Cenili je za posłuszeństwo, czujność oraz wyjątkową umiejętność uczenia się.
Na początku I wojny światowej w armii niemieckiej służyło 6 tys. psów, a pod koniec było ich już 30 tys. Miały je też armie francuska, włoska, brytyjska i rosyjska. Dowódcy, którzy musieli przekazać ważną wiadomość, wysyłali z meldunkiem właśnie psy. Były o wiele szybsze i znacznie mniej rzucały się w oczy niż ludzie. Rosło więc prawdopodobieństwo, że informacja dotrze do adresata. Łącznie w różnych operacjach wojskowych podczas I wojny światowej skorzystano z pomocy 100 tys. psów.
Tweed zmienia losy wojny
Bohaterem Francuzów z tych czasów został podobny do teriera pies Prusco. Znalazł on na polu bitwy ponad stu rannych żołnierzy, wielu z nich uratował życie. Był tak mądry, że ponoć niektórych przeciągał w osłonięte przed strzałami obniżenie terenu, jakiś dołek czy rów. I dopiero potem alarmował o rannym swojego opiekuna.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.