Nie mam marzeń, tylko zadania

Marzenia są czymś ulotnym i się nie spełniają. Są dla słabych. Staram się nie mieć marzeń, tylko zadania. Marzenia mogą się przerodzić w melancholię – mówi aktorka, Joanna Kurowska.

WRÓŻKA: Co pozwala pani odrywać się od obowiązków, codziennych spraw, pracy?

Joanna Kurowska: Życie jest takie piękne, ponieważ potrafię cieszyć się prostymi czynnościami: sadzeniem pelargonii, rozmową z dzieckiem, spacerami. Dzisiaj jechałam samochodem i zobaczyłam przy drodze kwitnące maki. Przystanęłam z zachwytu. Kiedyś, jak jechałam, widziałam tylko drogę.

Wcześniej nie potrafiła pani przystanąć z zachwytu?

Myślę, że moim problemem było to, że nie dostrzegałam cudów, które mnie spotykały. To nie były jakieś spektakularne objawienia, tylko małe rzeczy – śmiech dziecka, poranna kawa na tarasie, rosa na trawie, czyjeś dobre oczy. Moja mama siedzi na wózku inwalidzkim i opowiada mi godzinami, jakie kwiaty zakwitły w naszym ogrodzie, a jakie przekwitły. Jej pokolenie potrafiło się cieszyć z szynki wystanej godzinami w kolejce. Nasze dzieci nie cieszy już nic. To nasza wina. Globalizacji i naszych głupich ambicji, by nasze dzieci miały wszystko. W ten sposób zabraliśmy im coś cenniejszego – umiejętność cieszenia się z rzeczy małych.

Do takich umiejętności się dojrzewa lub nie. Pani się udało?

Mam załamania, jak każdy. Nie miałam lekkiego życia i zagubiłam się w „warszawskim świecie". Poszłam na terapię, która polegała na głębokiej pracy nad sobą. Podczas wojny zmarło tragicznie trzech braci mojej mamy. Żyła z podświadomym poczuciem winy, że jest pierwszym dzieckiem, które przeżyło. Mój młodszy o rok brat, Tomek zmarł w dzieciństwie. Też tragicznie. Mama brała od gospodarzy świeże mleko. Było dla mnie, a wypił je mój brat. Krowy miały pryszczycę, Tomek zmarł, a to ja powinnam nie żyć.

reklama


Miałam poczucie winy, pytałam dlaczego on, a nie ja? Dlatego poszłam na terapię. Nie byłam w depresji. Miałam okres nielubienia siebie albo czepiałam się wszystkiego, byłam upierdliwa. Moja przyjaciółka, Agata Młynarska stwierdziła, że przydałaby mi się pomoc. Terapia kojarzyła mi się z wariatami, jak każdemu z prowincji. Ale bardzo mi pomogła. Nie zmieniła mojej osobowości, ale umożliwiła mi bycie sobą. Wydobyła we mnie umiejętność cieszenia się z siebie, z rzeczy prostych. To piękne i dobre.

Takie radosne, świadome kreowanie siebie w rzeczywistości, wbrew wszystkiemu, na przekór przeciwnościom losu...

Między innymi na ten temat pisze w swojej znakomitej książce „Modelowanie przyszłości" młody Rosjanin, Vitaliy Gibert.

Znalazłam fragmenty w internecie, np.: „W pogoni za sławą zatracisz siebie, w pogoni za pieniędzmi zatracisz siebie, w pogoni za miłością zatracisz siebie. Jeśli zaś odnajdziesz siebie, odnajdziesz całą resztę pomnożoną milion razy...".

Właśnie. Dlaczego jeden ma wszystko, a drugi nie ma nic? Czemu ktoś, kto ma miliony, chce mieć więcej i więcej. Po co 10 samochodów, 10 domów, skoro się nie ma czasu, by tam mieszkać? Można osiągnąć wszystko, jeśli naprawdę się wierzy. Jest napisane w Piśmie Świętym: „Człowieku, gdybyś miał wiarę jak ziarnko gorczycy, mógłbyś góry przenosić". Jak to się dzieje, że ktoś zrobił karierę od pucybuta do milionera? Dlatego, że tak sobie założył, a nie marzył, bo marzenia są dla słabych. On tylko miał zadania i dążył do ich realizacji.

Fajnie jest pomarzyć, odfrunąć w nierealny świat i spowodować, żeby stał się rzeczywisty!

Marzenia są czymś ulotnym i się nie spełniają. Staram się nie mieć marzeń, tylko zadania. Marzenia są w sferze bajkowej, mogą się przerodzić w melancholię.

Twardo pani stąpa po ziemi...

Mam postanowienia. Nie czekam, że jutro, pojutrze wszystko się odmieni, ułoży jak w kartach. Chodzi o tu i teraz. Młodość nie polega na wysportowanej sylwetce, tylko na rozwoju.

Nie wierzę, że jako aktorka nie poczuła pani dotyku Anioła? Choćby w brawurowo zagranej roli Kaliny Jędrusik w „Kallas".

Czasami gram takie role, kiedy czuję, że ocieram się o skrzydła Anioła. To uczucie, jakby płynęło się na fali, na morzu. Potem robi się to już technicznie... Pamiętam to i staram się naśladować. W „Kallas" mówię monolog o dziecku, które umarło. To mnie kosztowało dużo emocji. Jestem w innej przestrzeni, jak to gram. Grałam „Przy drzwiach zamkniętych" Sartre'a, mówiłam monolog, jak zamordowałam swoje dziecko. Pierwszych 10 spektakli było potwornie emocjonalnych. Potem zagrałam to już technicznie. Inaczej nie wytrzymałabym tego.

Trudno oddzielić siebie od wyrazistej postaci, targanej emocjami?

Jak ktoś dużo sam przeżyje, to łatwiej mu potem grać. Tak mówią też inni. Trudno wymyślić sobie smutek, melancholię czy tragedię, jeśli się tego nie przeżyło. Ja przeżyłam śmierć bliskich osób, miałam dużo traumatycznych historii, tragedii, ale też cudownych chwil, wiele miłości. Moje życie naznaczone tragicznymi wypadkami spowodowało, że potrafię się odwołać do tych uczuć. Jak ktoś stąpał po „niebiesiech", to trudno mu dotknąć ziemi, jak mówił Mickiewicz. Ma ograniczoną możliwość sięgania po pewnego rodzaju doświadczenia.

Ludzie dotknięci traumą po złych doświadczeniach pytają – dlaczego ja? A pani?

Odpowiem fragmentem z książki „Modelowanie przyszłości": „Czy Bóg, który cię kocha, może cię porzucić lub zdradzić? To człowiek niewłaściwie prosi lub błędnie postrzega znaki. Przykład – idzie ważny człowiek w garniturze, czeka go spotkanie w interesach. Nagle od tyłu popycha go przejeżdżający rowerzysta. Człowiek upada i jest cały w błocie. Krzyczy – Boże, czym sobie na to zasłużyłem! A oto, jak sytuacja naprawdę wyglądała w danej chwili. Na migającym żółtym świetle przejechał samochód ciężarowy... Jeśli rowerzysta nie przewróciłby mężczyzny, nie popchnął go, to wątpliwe, czy ten poszedłby jeszcze na jakiekolwiek spotkanie".

Myślę, że najważniejsze w życiu jest to, żeby żyć w harmonii ze światem. Jak w dzieciństwie, kiedy byliśmy sobą, i kiedy byliśmy szczęśliwi.

rozmawiała Anna Binkowska
fot. Jarosław Wojtalewicz/east news, shutterstock

Źródło: Wróżka nr 5/2015
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl