Odnaleźć się po latach

Teresa obiecała sobie, że odnajdzie siostrę bliźniaczkę, nawet gdyby to miało trwać sto lat. Tylko wtedy nie będzie już na świecie sama jak palec. I rozpoczęła poszukiwania...

Jestem twoją siostrą... 54-letnia dziś Teresa Szczepańska z Płocka nie pamięta, ile razy powtarzała sobie w myślach to krótkie zdanie, zanim udało jej się wypowiedzieć je na głos. Ostatnio wróciły jej wspomnienia, gdy niedawno, w telewizji, zobaczyła Ewę i Dorotę, siostry rozdzielone 40 lat temu, po śmierci rodziców. Z trudem opanowując łzy, trzymając się za ręce, opowiadały swą historię. O tym, że Ewa wychowywała się u dalszej rodziny w Polsce. A Dorota trafiła do rodziny adopcyjnej w Finlandii.

Dorota, wiedząc, że w Polsce żyją jej bliscy, wynajęła prywatnego detektywa. Ale śledztwo przez wiele lat nie przynosiło rezultatów. Z niespodziewaną pomocą przyszedł dopiero ksiądz z miejscowości na Mazowszu, gdzie pochowani są rodzice sióstr. To dzięki niemu Ewa dostała numer do Doroty. A potem zadzwoniła do niej, oznajmiając, że jest jej siostrą. Że mają liczne rodzeństwo. Już prawie są w komplecie. Jeszcze tylko muszą wzbudzić w sobie nadzieję i siłę na odnalezienie brata, najmłodszego z gromadki...

Poszukiwania biologicznej matki

Nadzieja. Był czas, gdy Teresa traktowała ją jak puste słowo. Wtedy, gdy jeszcze nie wiedziała, że ma siostrę bliźniaczkę, gdy sądziła, że jest całkiem sama na świecie. Zaczęła jej szukać na dobre ponad dekadę temu. Była już dojrzałą kobietą, gdy w pewien letni dzień spakowała plecak i wsiadła do autobusu jadącego z Płocka w okolice Nowego Dworu Mazowieckiego. Wiedziała, że to tereny, z których pochodziła jej rodzina biologiczna.

Teresa postanowiła, że będzie jeździć od wioski do wioski, pukać od drzwi do drzwi. Miała nadzieję, że ktoś w końcu powie jej, że słyszał o kobiecie, która w 1961 roku zostawiła w szpitalu dwie córki. Może ktoś coś słyszał o losach dziewczynki, która, tego Teresa była pewna, musi być do niej bardzo podobna. Jak druga kropla tej samej wody.

reklama


Ktoś słyszał? Ludzie z mazowieckich wiosek niekiedy w ogóle nie otwierali przed Teresą drzwi. Czasem rozmawiali z nią przez szparę, trochę się bali tej szczupłej nieznajomej, zadającej jakże dziwne pytania o przeszłość. A nią targały tylko nieśmiałość i kompletny brak pewności siebie pomieszane z dziwną determinacją. Wiedziała, że te poszukiwania to dla niej być albo nie być. Że musi poznać swoje korzenie, dowiedzieć się, skąd jest!

Niewiele się dowiedziała podczas tamtej przeprawy przez Mazowsze. Jedynie tego, że dawno temu pojawiała się tu i tam jedna taka. Szła za nią fama, że się źle prowadzi, że nieustannie zachodzi w ciążę, a każde dziecko zostawia, najczęściej już na porodówce. Że nie ma dla tych swoich dzieci litości. Ale co się z tymi dziećmi stało, ludzie już nie wiedzieli. Może w sąsiedniej wiosce, może w kolejnej trzeba pytać, radzili. Zjeździła wówczas wiele kilometrów, w autobusach, czasem wędrując pieszo od domu do domu, miała czas na przemyślenia.

O tym, że jest adoptowana, dowiedziała się, gdy miała dziewięć lat. Prawdę odkryła przed dzieckiem „życzliwa" sąsiadka. – Powiedziała, że jestem znajdą, bękartem, takie nic po prostu. Że pewnie skończę jak inne bękarty, pod jakimś mostem – wspomina Teresa.

To był moment, gdy nagle przestała się czuć dzieckiem. Poczuła ból nie do opisania. Jakby ktoś włożył jej nóż pod serce. – Tamtego dnia zaczął się w moim życiu zły sen, istny koszmar, który, tak mi się wtedy wydawało, trwał będzie wiecznie – mówi.

Dotkliwy głód uczuć 

To nie tak, że przybrani rodzice dzień po dniu dawali jej odczuć, że była obca, inna. Na swój sposób ją akceptowali. Nie przypomina sobie jednak, by kiedykolwiek mama ją przytuliła, pocałowała, choćby pogłaskała. – Była po prostu chłodna – opowiada Teresa. – A ja byłam głodna uczuć, tęskniłam za czymś, czego nie znałam, za miłością. Każdy ciepły gest sprawiał, że traciłam instynkt samozachowawczy.

Najgorsze było to, że uwierzyła tej sąsiadce, wmawiała sobie, że jest głupia, brzydka, beznadziejna, że nie zasługuje w życiu na nic dobrego. I nic dobrego jej nie spotykało. Zaraz po szkole handlowej, mając zaledwie osiemnaście lat, zaszła w ciążę z chłopakiem, pierwszym, który okazał jej zainteresowanie. Szybka ciąża, szybki ślub, szybkie rozstanie, gdy okazało się, że mąż woli wódkę od rodziny. Została sama z dzieckiem. Ten schemat powtórzyła jeszcze parę razy. – Nieustannie pakowałam się w jakieś kłopoty – przyznaje smutno.

Kilka razy traciła wszystko: pracę, dach nad głową, sens życia. Po kolejnych związkach miewała myśli samobójcze. Przybrani rodzice umarli. Jedyne, co ją trzymało przy życiu, to dzieci – Teresa ma ich pięcioro. Dwoje najmłodszych urodziła, znów nie z tym mężczyzną, co trzeba, już po czterdziestce. Dopiero zaczynają szkołę. Kocha je z całych sił, nawet przez sekundę nie pomyślała, by je oddać do sierocińca. A czasem było jej naprawdę trudno.

– Rodziłam dzieci, kochałam je, ale nie miałam żadnych wzorców, jak je wychowywać. Ludzie mają matki, ojców, babcie, dziadków, siostry, braci, kuzynów. A mnie latami nie odstępowała świadomość, że na nikim w życiu nie mogę się oprzeć, gdzie tylko spojrzę, tam obcy świat – wyjaśnia.

Źródło: Wróżka nr 5/2015
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl