Rudy ogon, czarny cień

shutterstock 336491849To czas szykowania zapasów na zimę. Gorączkowe przeszukiwanie leśnych zakamarków. By nikt inny mnie nie ubiegł, zapewne myśli wiewiórka. Tu, gdzie mieszkam, jest ich sporo. Wiosną spieszą na randki i prowadzą słowne pojedynki o wybrankę serca. Teraz ubierają się w zimowe futra i krzątają w zimowych spiżarniach. Zapełnienie ich to nie lada wyczyn. Tym bardziej że każda ma kilka „lodówek".



To tak na wszelki wypadek, gdyby nieproszony gość chciał napełnić żołądek. Wiewiórki tak samo jak szczury i myszy należą do rzędu gryzoni, ale nie budzą ludzkiej niechęci, a wręcz odwrotnie. Są atrakcją miejskich parków i częstowanie ich orzeszkami jest wpisane w niedzielny spacer. Prawie każdy – jeszcze jako dziecko – cieszył się ze spotkania z rudą pięknością i prawie każdy nazywał ją Rózią.

Tak też dostała na imię malutka wiewióreczka, którą znaleziono po burzy w ogrodzie. Grodno, wiosna 1931 roku. Moja młodziutka babcia – panna Janka wyszła z domu, aby sprawdzić, czy burza nie połamała gałęzi jej ulubionej gruszy. Tym bardziej że były obsypane zawiązkami najsłodszych na świecie owoców. Grusza karmiła już trzecie pokolenie Sawickich i pewnie sześćdziesiąte szpaków. Sięgała nieba, dzięki czemu oba gatunki stołowników nie musiały zerkać sobie do talerzy. Szpaki delektowały się owocami z wyższych pięter, a ludziom wystarczał parter.

Na szczęście drzewo nie ucierpiało z powodu gniewu nieba, ale nie można było tego powiedzieć o mieszkance dziupli w jego koronie – wiewiórce. Wichura musiała tak mocno targać gałęziami, że dwoje jej dzieci wypadło z zacisznego wnętrza. Janka już miała wracać do domu, gdy kątem oka spostrzegła jakiś ruch. To jedno z maleństw podpełzło pod jej stopy. Drugie nie dawało oznak życia. Zabrała oba i wbiegła do kuchni. – Pomocy!– krzyknęła do kulawej Nastki obierającej ziemniaki na obiad.

Przed laty mój pradziadek Józef znalazł przy drodze ledwie żywą dziewczynę. Pobita do nieprzytomności przez rodzonego brata, nie miała dokąd wracać. Urodziła się w pobliskiej wsi jako jedno z licznej gromadki dzieci. Nie miała jednak takich jak one szans na powodzenie w życiu, bo oba jej stawy biodrowe były zwichnięte. Nigdy nie nadążała za rodzeństwem, a gdy rodzice pomarli, żyła na łasce brata. Nikt nie chciał za żonę kulawej dziewczyny, lata upływały i bratu znudziła się dodatkowa gęba do karmienia. Tak przynajmniej krzyczał, gdy okładał siostrę kijem.

reklama


Nie wiadomo, czy chciał ją zabić, czy tylko wypędzić. Szczęściem w nieszczęściu było spotkanie z moim pradziadkiem. Nastka znalazła życzliwy dom w Grodnie przy ulicy Orzeszkowej. Zamieszkała w suterenie, pomagała prowadzić dom i zbierała wszystkie bezdomne koty. – Kociki, braciki – mawiała, głaszcząc czule różnokolorowe futerka. Gdy zobaczyła, co panna Janka ma za koszulą, ruszyła do akcji. Obie próbowały wskrzesić lejące się przez palce ciałko wiewiórczego oseska, ale nie udało się. Została tylko Rózia. Skąd wiedziały, że to dziewczynka?

Nastka miała doświadczenie w rozpoznawaniu płci kociąt, więc wiewiórka nie stanowiła problemu. – Czym ją nakarmimy? – zapytała moja babcia. – Jak to czym, przecie moja Szura dopiero co się okociła – i poczłapała Nastka do swojego mieszkanka. Za kilka minut pojawiła się z powrotem, taszcząc kosz, w którym bura kotka tuliła dwa malutkie, jeszcze ślepe kociątka. Wepchnęła Rózię między nie, a ta od razu przyczepiła się do sutka. A Szura, gdy poczuła, że rude maleństwo ssie z ogromnym apetytem, zamruczała z dumy. Kocie mleko w niczym nie ustępuje wiewiórczemu, bo Rózia wyrosła na zdrową i dorodną wiewiórkę.

Szura z kociętami wróciła do Nastki, a jej przybrana córka została z panną Janką. Za oknem miała rodzinną gruszę, ale rodzona matka nie rozpoznała córki. Prowadziły ze sobą nigdy niezakończony spór i godzinami ganiały się po gałęziach. Wychowana przez kotkę wiewiórka nie znała wiewiórczego języka i zdecydowanie wolała towarzystwo ludzi. Jadała z nimi przy stole, kosztując wszystkiego, co mieli na talerzach.

Gdy jej na czymś zbywało, upychała smakołyki we wnętrzu wałków do włosów, wieńczących damskie głowy. Lubiła uciąć sobie drzemkę w kieszeni szlafroka i tylko zwisający rudy ogon zdradzał jego zawartość. Była bezwarunkowo wielbiona przez mieszkańców domu i ich znajomych. Nawet koty Nastki nie nastawały na życie wiewiórki. Minęło osiem lat i przyszła straszna wieść – wojna. Zaraz za nią podążał czarny cień okrucieństwa i śmierci. Okrył swoim kirem nawet wiewiórczy los. Po jednym z bombardowań Grodna Rózia nie wróciła do domu.

Dorota Sumińska
doktor weterynarii, prowadzi w radiu popularne programy o zwierzętach.
ilustracja: shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 9/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl