Przepraszam cię, wybaczam ci

aaa shutterstock 107620841 copy1 NEWJedne z najtrudniejszych słów: przepraszam i wybaczam. Kryją się za nimi ból, strata, rozpad rodzin, trujące milczenie, depresja i nieprzespane noce.

 

Zawsze to bolało, 100 lat temu i dzisiaj. I tego, kto musiał przeprosić, i tego, kto musiał wybaczyć. Nasi pradziadkowie uczyli się w bólach tej sztuki, nasi dziadkowie na nowo popełniali takie same błędy, nasi rodzice nie nauczyli nas, jak radzić sobie z tym impasem, my – niepomni doświadczeń przodków – cierpimy, ucząc się przepraszać, i cierpimy, ucząc się wybaczania.

To mądrość życiowa, której się nie dziedziczy. Bo stoją za nią zdrada, namiętności, kłamstwa, miłość, czasem nawet zbrodnia. O tak! Mamy sporo grzechów w genotypie i mamy dużo, bardzo dużo do wybaczenia. Tak było i tak będzie. Nasze dzieci na własnym karku poczują, że jest to jedno z najtrudniejszych doświadczeń człowieka. Ale bez niego życie byłoby nudne i miałkie. Tak jak życie bez miłości, wiarołomności, łamanych zasad i niedotrzymanych przysiąg.

Oto historia jednej rodziny. Zapis 100 lat przeprosin i 100 lat wybaczeń. Historia kobiet i mężczyzn, którzy żyli, grzeszyli i naprawiali błędy. Istnieli naprawdę, obok naszych przodków i nas samych. Chociaż jeśli dobrze poszukać, to może się okazać, że każdy z nas zna takie historie z własnej rodzinnej przeszłości. Każdy z nas o nich słyszał, wystarczy tylko pogrzebać w rodowej pamięci.

Klejnot za każdy grzech
Kraków, rok 1915
Drugiego takiego kupca bławatnego jak pradziadek Ignacy w całych Austro-Węgrach nikt by nie znalazł. Bo był nie tylko piękny, postawny, czarnooki i szarmancki, pracowity i niebiedny, ale i zawsze w swojej błękitnej jak bławatki jedwabnej koszuli i nienagannie skrojonym wełnianym ubraniu na posterunku, w sklepie znanym w całej Małopolsce. Ignac kochał kobiety... a one jego, z wzajemnością. Panny i mężatki przychodziły do punktu bławatnego czasem tylko po to, by pod pretekstem kupna materiału na sukienkę popatrzeć, jak szarmancki Ignacy sprawnie kieruje interesem i zawsze znajdzie czas na pogawędkę.

Prababka Maria, jego poślubiona małżonka, uchodziła za osobę niezbyt bystrą, za to skromną i – na szczęście dla rozwoju bławatnego kupiectwa – bardzo płodną. Chociaż oboje w wieku jeszcze niestarym, bo trochę po trzydziestce, mieli pięcioro małoletnich dzieci; najpierw dał im Bóg szczęście w dziewczynkach, potem wreszcie się ulitował i dogodził chłopcami. I tak rok po roku pojawiały się na świecie Mania, Reginka i Antosia, aż doczekali się Fredzia i Teosia.

reklama


Ignacego czasem ponosiły uczucia, bo serce miał ogromne i bardzo pojemne. Poza swoją rodziną, którą kochał nad życie i która była dla niego świętością najważniejszą, miał jeszcze dużo miejsca w swoim sercu dla innych niewiast, najczęściej młodych i zalotnych. Mówił tak pięknie o pragnieniach i pożądaniu, jakby nie był kupcem, tylko poetą. Wiersze też pisał albo może i przepisywał, tego do końca nie było wiadomo. Ach, kogo Ignacy nie darzył płomiennym i najprawdziwszym uczuciem, niestety mocno nietrwałym.

Panny sklepowe, które traciły rozum i serce dla tego przystojnego kupca i wybaczały mu wszystko, nawet zmęczoną domem i dziećmi Marię, byle tylko był przy nich i obiecywał to, co obiecywał. Klientki mężatki, znudzone domem i mężem, zdolne do romantycznych uniesień, nie tylko zresztą duchowych. Były dwie tancerki i jedna szansonistka z sąsiadującego ze sklepem variétés.

Nawet szwagierka, czyli żona rodzonego brata, uległa niekwestionowanemu czarowi Ignacego. I to tak dalece, że musiał ją aż od siebie odepchnąć, żeby odstąpiła od planu wyznania prawdy o ich skrytym związku przy rodzinnym obiedzie, w obecności męża oraz Bogu ducha winnej Marii. I żądania od kochanka wspólnej ucieczki do Paryża albo chociaż do Kielc. Po romansie tym, będąc już brzemienną, syczała do Ignaca na boku, że to jego dziecko. Ale on się tym nie przejmował, bo w końcu to niewinne nienarodzone maleństwo i tak zostawało w rodzinie.

A Maria? Ona, tak bardzo zajęta kolejnym ząbkowaniem, karmieniem, przewijaniem, kołysaniem, pojeniem i czytaniem bajek, ślepa i głucha była na wszystko, co nie wiązało się z coraz liczniejszym potomstwem. Małą wagę przywiązywała więc do tego, co działo się poza jej domem. Machała ręką na zbytki i podarunki, na coraz to nowe materialne wyrazy atencji małżonka.

Bo miał Ignacy dziwaczną, chociaż na tamte czasy nierzadką umowę z Panem Bogiem: za każdy grzech wiarołomności wzbogacał żoniną szkatułę kolejnym klejnotem. Uważał, że tym bogatym darem przeprasza ją za swoje ciche grzechy, ona zaś, przyjmując je, wybacza mu brak wierności. Nie wziął nawet pod uwagę, że nie jest możliwe to wybaczenie, skoro żona nie ma świadomości jego przewiny. Każdą nową bransoletą oczyszczał swoje sumienie i... ruszał na nowe łowy. Kochały go więc kobiety i okoliczni krakowscy jubilerzy.

Źródło: Wróżka nr 9/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl