Piękne ciało to zdrowe ciało

Małgorzata Kalicińska, autorka książek „Dom nad rozlewiskiem", „Powroty nad rozlewisko", „Miłość nad rozlewiskiem" uwielbia spędzać czas na łonie natury. Uważa, że każdy powinien mieć jakąś pasję, a będzie mu się żyło lepiej.

Różnie się w moim życiu się układało. Robiłam tyle rzeczy! Rysowałam, malowałam, byłam nauczycielką, researcherką, ogrodniczką, hotelarką... Nazbierałoby się pewnie tego jeszcze więcej.

Pisać zaczęłam późno – i to z przypadku. Po traumatycznych przejściach, kiedy to budowa pensjonatu na Mazurach, jaki sobie wymarzyliśmy z moim byłym mężem, zakończyła się fiaskiem, odczułam potrzebę pisania. Miało być tylko dla mnie, do szuflady. Traktowałam je jako rodzaj terapii. A wyszło tak, że trudno sobie było wymarzyć lepszy ciąg dalszy.

Niemały wpływ na to pisanie miała moja mądra mama. Mówiła, że w każdej sytuacji trzeba znaleźć w sobie jakąś pasję, żeby się nie poddawać złym nastrojom, tylko zawsze iść do przodu.

Bardzo lubię Mazury. Czuję ogromny szacunek do ludzi tam mieszkających, wiąże mnie z tym miejscem wiele wspomnień. Ale tam nie mieszkam. Ciągnie mnie do natury, do śpiewu ptaków, leśnych zwierzaków. Tęsknię za zapachem pól i łąk, a nawet obornika na polach. A także do życia bez zegarka, gdzie czas odmierzany jest wschodami i zachodami słońca. Może dlatego, że w dzieciństwie wakacje często spędzałam na wsi. Jednak dom mam gdzie indziej. Ostatnio fruwam między dwoma miejscami, co wiąże się z moim obecnym partnerem.

Czy czuję się szczęśliwa, spełniona? Z całą pewnością tak. To zasługa moich doświadczeń, pasji i stylu życia. Staram się zdrowo żyć, ale bez przesady. Nie stosuję żadnych diet. Jednak zwracam uwagę, co kładę na talerz. Lubię i chyba umiem gotować.

Robię dużo przetworów i dzięki temu mam prawdziwy sok z malin, a nie taki, w którym jest ich najwyżej 5 proc. Zawsze uważnie czytam etykietki, bo już wiem, że producenci potrafią oszukiwać. I to, co widnieje na opakowaniu z tej widocznej strony, wcale nie musi odpowiadać temu, co drobnym maczkiem napisano z drugiej.

reklama


Mistrzem kuchni nie jestem, ale napisaliśmy z bratem książkę kucharską. Taki nietypowy poradnik kulinarny pod tytułem – jakżeby inaczej – „Kuchnia znad rozlewiska". Bardzo ważna jest dla mnie rodzina. To ona dodaje skrzydeł. To, że możemy się ze sobą spotykać, o wszystkim rozmawiać, cieszyć się sobą, dodaje mi energii. I wydaje mi się, że byłam i jestem fajną matką dla córki i syna, dla dzieci mojego partnera.

Celowo użyłam słowa „fajna", bo w mojej rodzinie wszystkie kobiety takie były. One nie starzały się zbyt pięknie, ale były po prostu fajne. A skoro już jesteśmy przy pięknie. Bycie atrakcyjną nie spędza mi snu z powiek. Dla mnie uroda łączy się ze zdrowiem – mocne włosy i zęby, promienna skóra... Dlatego dbam o siebie głównie od tej zdrowotnej strony, czyli dentysta, ginekolog, podstawowe badania wskazane dla mojego wieku. Raz na rok robimy sobie z partnerem prezenty w postaci pakietów badań. Oczywiście nie są to jedyne prezenty, jakie sobie dajemy.

Nie stosuję wymyślnych kosmetyków czy rytuałów pielęgnacyjnych. Moja mama mawiała, że podstawa to woda, mydło, szczotka i grzebień. Ja to skorygowałam. Używam kremów, które uelastyczniają skórę, czasami sięgam po nowości, ale to dzieje się przypadkiem. Ostatnio synowa odkryła preparaty z olejkiem arganowym i teraz je stosujemy.

Jeśli dostanę w prezencie jakiś kosmetyk, to oczywiście go testuję. Ale nie jestem w tym systematyczna. Jakiś czas temu poszłam do kosmetyczki, bo niekiedy do niej chadzam, i mówię, że krem, który miał być taki doskonały, chyba nie działa. Ona na to, że trzeba przynajmniej zdjąć go z półki, by podziałał. A ja o nim zapomniałam. Uważam jednak, że nasze piękno nie zależy od tego, co będziemy w siebie wklepywać.

Bożena Stasiak
fot. Elżbieta Socharska

Źródło: Wróżka nr 2/2015
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl