Zioła ze Szklarskiej Poręby


Zioła ze Szklarskiej PorębyCo na szyi robi wąż

Nie tylko mandragora kusiła zielarzy. W górskich parowach rosły dziesiątki cennych gatunków: bylica pospolita, która leczyła choroby kobiece, goryczka żółta dobra na żołądek, arcydzięgiel, co przynosił ulgę w ropieniu płuc i osłabieniu, oraz pierwiosnek lekarski, który potrafił odstraszać złe duchy i zwalczać uroki.

– Ludzie leczyli się tym, co dawała im matka natura – przypomina Gregorius. – Ale laboranci obserwowali przyrodę uważniej od innych, wiedzieli więcej i umieli to wykorzystać. Dlatego uważano, że posiedli wiedzę tajemną. Oni zaś podsycali wyobraźnię ludu opowieściami o mocach piekielnych, z jakimi muszą się mierzyć, by zdobyć cudowne ziele. Ducha Gór, Karkonosza, zwali Korzennikiem i Strażnikiem Magicznego Ogrodu.

Dbali też o wizerunek. Nosili zielone szaty, wieńce z ziół, a na szyi żywego węża. Na jarmarkach kąsał on zielarza, a ten demonstrował cudowne właściwości swoich maści.

– Ludziom się zdawało, że to czary, ale to była głęboka wiedza – mówi Gregorius. – Lecz niełatwo ją teraz odzyskać, bo w 1948 roku komuniści zlikwidowali laborancką pracownię, która przez kilkadziesiąt lat pełniła rolę muzeum.

Receptury przepadły. Na cmentarnym murze w Miłkowie porastają mchem tajemnicze epitafia. Ktoś odłupuje z nich kamienne anioły, które pewnie kiedyś pojawią się na jakiejś aukcji w dalekich krajach. Ale laborancka legenda przetrwała do dziś. Głównie za sprawą karkonoskich przewodników, a zwłaszcza twórcy Bractwa Walońskiego.

– To właśnie Julo Naumowicz namówił mnie do badań nad laborantami – uśmiecha się doktor Wiater. – I cieszę się z tego, bo w powojennym piśmiennictwie żałośnie mało po nich śladów. Mam więc olbrzymie pole do popisu.

reklama


Zielarnia zamiast obory

W Starej Chacie Walońskiej półki uginają się od skarbów ziemi: ametystów, agatów, opali i granatów. Na organizowanych tu spotkaniach bractwa można posłuchać, jak brzmi bęben wisielców. Ten niezwykły instrument powstał z kilkusetletniej lipy sądowej, na której wykonywano wyroki śmierci. Można też spróbować laboranckich nalewek.

– Każda flasza jest czarna, każda dojrzewała w piwnicy dwa lata: miodówka, co dobrze czyni kobietom, orzechówka, co leczy żołądek i wątrobę, oraz cykuta, w której nie brak piołunu i grzybów – żartuje Julo Naumowicz, napełniając gliniane kubki. A może wcale nie żartuje? Kiedyś, gdy twierdził, że udało mu się odszyfrować sekretne znaki walończyków, śmiali się, że robi ich w konia. Przestali, kiedy odnalazł miejsca pełne szlachetnych kruszców. Może więc naprawdę odkopał gdzieś w archiwach recepturę na piołunowy trunek? Ten sam, po którym profesor Will-Erich Peuckert, rektor uniwersytetu w Getyndze, „doznał wrażenia, że unosi się w powietrze i ktoś przemawia do niego z wysokości”?

To on odkrył, że w średniowieczu bazą laborancką była Stara Wieś Szklarska nad Szklarskim Potokiem. Złoty okres zielarstwa w tym regionie związany jest jednak z Karpaczem, który stał się na przełomie XVII i XVIII stulecia sławny z laboratoriów pełnych zakurzonych kolb, w których bulgotały tajemne eliksiry. Miasto pod Śnieżką odwiedzali wówczas alchemicy poszukujący recept na miłość, szczęście i wieczną młodość: Pietro Matioli ze Sieny, Johannes Montanus i Anselmus Boetius (poddani cesarza Rudolfa II) oraz naukowcy: Hendrich Mattuschka i Caspar Schwenckfeldt. Ten ostatni zresztą zasłynął potem jako reformator luteranizmu.

Około 1690 roku do miasta przybyli Mikołaj i Salomon – dwaj absolwenci medycyny z uniwersytetu w Pradze. Teoretyczna wiedza renesansowych medyków splotła się wówczas z wielowiekową tradycją i laboranci stali się sławni w całej Europie. Dziesięć lat później spośród 57 domów stojących w Karpaczu aż 40 należało do nich. Stodoły i obory zamieniano na destylarnie i suszarnie ziół.

Źródło: Wróżka nr 9/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka