Debiut po osiemdziesiątce

Kiedy jego dziadek Fryderyk zaczął uczyć się angielskiego, miał na karku ósmy krzyżyk. Może to zatem nic dziwnego, że Maciej Łuszczkiewicz, prawnik i tłumacz, w podobnym wieku wydał swoją pierwszą płytę?

Debiut po osiemdziesiątce Jak się zostaje kompozytorem? – Wystarczy mieć trochę słuchu. W dzieciństwie, co prawda, uczyłem się gry na pianinie, ale to było dawno. Potem przez wiele lat nie miałem kontaktu z muzyką, pochłaniała mnie praca oraz inne zainteresowania. Dopiero na emeryturze zauważyłem, że chodzą mi po głowie jakieś melodie. Wziąłem więc do ręki ołówek i zacząłem notować – opowiada Maciej Łuszczkiewicz.
Kiedy pokazał notatki znajomej śpiewaczce, ta się zachwyciła. „Panie Macieju, jakież piękne mazurki pan komponuje!”. I doradziła mu, aby poszedł na lekcje harmonii.
– Pierwsze kroki były nieporadne. Zostałem skrytykowany, że początek melodii piszę w jednej tonacji, a zakończenie w drugiej – mówi 82-letni muzyk. – Ale to mnie nie zniechęciło. Trochę poćwiczyłem i teraz już sam sobie radzę – uśmiecha się autor ponad 80 utworów.

Patriota

Muzyka dworku szlacheckiego. Tak nazwał pan Maciej zbiór mazurków, kujawiaków i polonezów, zaprezentowanych na płycie, która dostała I nagrodę na Polonijnym Festiwalu Multimedialnym w Częstochowie w 2007 roku. Jego utwory trochę przypominają nagrania „Mazowsza”, nieco twórczość Chopina i Moniuszki. Skąd taka muzyka?
– To normalne, mnie kujawiak w duszy gra, jak wszystkim wychowanym na tej ziemi – tłumaczy Maciej Łuszczkiewicz, szlachcic herbu Rola. A przede wszystkim patriota. Bo za chwilę wyjmuje z sekretarzyka epolet żołnierski ze śladem po kuli z Bitwy pod Racławicami.
– To autentyczny naramiennik z pola chwały, przechowywany przez moją rodzinę, chłopi przynieśli go dziadkowi. Racławice to był bowiem nasz majątek.
Tłumaczy, że dzięki swojej muzyce chciałby ocalić od zapomnienia kawałek polskiego folkloru.
– Na wsi polskiej coraz rzadziej śpiewa się i tańczy w rytmie mazura, kujawiaka, poloneza czy krakowiaka. A szkoda, bo to nasza narodowa muzyka – mówi.

reklama

Pierwsze kroki były nieporadne. ­ Początek melodii pisałem w jednej tonacji, zakończenie w innej. Ale poćwiczyłem i teraz już sobie radzę! Fortepian jak u Straussa

Pierwszy pojawia się zawsze pomysł na melodię. Potem trzeba go zapisać. Następnie, już przy fortepianie, powstaje cały utwór. Pan Maciej pokazuje notatnik, z którym się nigdy nie rozstaje, a tam na stroniczkach tańczą radośnie nuty w rytm krakowiaka i mazurka.
– Teraz mam przypływ niesamowitej weny – śmieje się starszy pan, który zbiera właśnie materiał na kolejną płytę.
Bözendorfer zajmuje najważniejsze miejsce w jego domu. Już na klatce schodowej słychać szlachetne brzmienie tego fortepianu.
– Taki sam miał w Wiedniu Johann Strauss. Komponował na nim słynne walce – wyjaśnia kompozytor.
Pan Maciej mówi, że chociaż fortepian nie jest do końca nastrojony, to i tak nie przeszkadza to w wydobywaniu zeń najwspanialszych dźwięków. Na tym instrumencie zapiski z notatnika rozwijają się w pełne utwory.

Jest wiosenne popołudnie. Kot Pikuś właśnie zjadł obiad i rozłożył się leniwie na fotelu. Spogląda z uwielbieniem na swego pana, który po spacerze nad Wisłą tworzy przy fortepianie dalszy ciąg rozpoczętego rano utworu. Powstają kolejne takty kujawiaka. Niektóre akordy rodzą się z trudem. Ale pod wieczór melodia jest gotowa. Tytuł? „Kujawiak miedzeszyński”.
– To dlatego, że właśnie na Wale Miedzeszyńskim usłyszałem tę melodię – tłumaczy muzyk.

Dom pełen muzyki

Jego kompozycje są w większości na pianino lub na trio – fortepian, wiolonczelę i skrzypce. Są wśród nich: krakowiak rabczański, mazurek z Sochaczewa, preludium kujawskie, krakowiak bronowicki, polonez „Sarmacka chwała”, a także kujawiak „Lubię chłopców, ale ładnych”. Ten ostatni powstał w efekcie lektury o Chopinie.
– Poszedłem do księgarni i znalazłem w niej książkę na temat wycieczek, jakie robił sobie Chopin. Przeczytałem, że był kiedyś w Sochaczewie i tam usłyszał melodię: „Lubię chłopców, ale ładnych…”. Zaraz po wyjściu ze sklepu zaczęła mi chodzić po głowie pewna muzyczka. I tak powstał ten kujawiak – śmieje się pan Maciej.

Damę swojego serca pan Maciej poznał w kawiarence
na warszawskiej Agrykoli. Ślub za trzy miesiące.

Wiele pomysłów rodzi się w kawiarence pod kasztanami, obok warszawskich Łazienek, gdzie muzyk spotyka się ze znajomymi lub samotnie rozmyśla przy kawie, rozkoszując się widokiem starych dębów. Ostatnio wpadł mu tam do głowy pomysł na marsz. Czyżby inspiracją była pobliska Podchorążówka, z której podchorążowie ruszyli w 1830 roku na Belweder, rozpoczynając powstanie listopadowe? Ale autor kręci głową.
– Tym razem to marsz weselny. Niedługo się żenię – uśmiecha się tajemniczo.

Jako dziecko uczył się grać na pianinie, mówiono, że jest uzdolniony. Gdy do dziadka Franciszka Zolla, profesora prawa, przychodzili goście, Maciek zasiadał do fortepianu i grał mazurki. Pamięta, jak szeptano: „A cóż to za muzykalny chłopiec…”. Potem rozlegały się brawa. I chłopiec musiał bisować.
Krakowski dom dziadków, gdzie wraz z rodzicami przeniósł się w 1939 roku z Warszawy, był pełen muzyki. Podobno pierwsza rozmowa, jaką miał Franciszek przed laty ze swoją przyszłą żoną Adelą na balu wiedeńskim, dotyczyła twórczości Chopina. Potem oboje małżonkowie grę na fortepianie zaliczali do codziennych zajęć, najczęściej grali na cztery ręce. To właśnie dziadek zaprowadził wnuczka po raz pierwszy do Filharmonii Krakowskiej.

Dziadek w sprawach muzyki był dla Maćka niekwestionowanym autorytetem. Nie zapomni, jak kiedyś, a było to już po wojnie, zaprosił go na film o Janie Straussie „Wielki walc”. I gdy Maciej po seansie zapytał o wrażenia, usłyszał w głosie dziadka rozczarowanie: „Cóż ów Ferdynard Grave (grający Straussa), niepozorny i fircykowaty, może mieć wspólnego z prawdziwym królem walca – męskim i efektownym?”. Dziadek, profesor prawa, miał bowiem okazję poznać prawdziwego Straussa, kiedy przed pierwszą wojną światową studiował w Wiedniu prawo, a w chwilach wolnych chodził na koncerty słynnego kompozytora.

Pan Maciej Łuszczkiewicz pochodzi ze szlacheckiego rodu herbu Rola. Przed wojną do jego rodziny należały Racławice – miejsce zwycięskiej bitwy powstańców kościuszkowskich.Mężczyzna mało towarzyski

Po wojnie Maciej Łuszczkiewicz skończył prawo i poszedł do pracy w Polskiej Izbie Handlu Zagranicznego. Dojrzałe lata wypełniały mu obowiązki zawodowe.
– Nawet zostałem naczelniczyną – śmieje się.
Miał liczne zainteresowania, które wypełniały mu czas wolny, nie było wśród nich muzyki. Dość długo zajmował się astrologią i oddziaływaniem planet na ludzkie charaktery. Doszukał się nawet związku planet z występowaniem chorób psychicznych, wydał na ten temat książkę, którą potem przetłumaczył na angielski. Czasem mówi o sobie, że jest typowym Wodnikiem. Co to znaczy?
– Takim marzycielem bujającym w obłokach. – tłumaczy. – Ale twórczym, dzięki Marsowi, który ma na mnie wpływ – dodaje. Rodzina, kobiety?

– Dawniej byłem mało towarzyski – twierdzi pan Maciej. Aż trudno uwierzyć, że ten nieprzeciętnie przystojny mężczyzna żadnej damie na stałe nie zawrócił w głowie.
– Kilkakrotnie się zakochałem, ale nie na tyle, aby się ożenić – tłumaczy. – Miałem różne przygody, także i przykre… Ale chyba nie wypada o tym mówić… Zresztą kiedyś kobiety nie były tak atrakcyjne, jak w obecnych czasach. Teraz ciągle muszę oglądać się na ulicy – mówi z błyskiem w oku.

Damę swojego serca, z którą postanowił stanąć na ślubnym kobiercu, poznał w kawiarence przy warszawskiej Agrykoli. Pani Olga, anglistka, mieszka na stałe w Krakowie, ale ma zamiar wkrótce przeprowadzić się do Warszawy, aby być obok męża. Ślub ma się odbyć za trzy miesiące. Pan Maciej dokładnie się przygotowuje, między innymi robi badania. Ostatnio bowiem trochę chorował.
– Miałem apatię. Nawet komponowanie muzyki mi nie szło – wyznaje.
Ale ostatnio znów tryska pomysłami. A lekarze stwierdzili, że ma przed sobą co najmniej dziesięć lat życia.
– Trzeba je jakoś zaplanować – uśmiecha się kompozytor. Czym ujęła go przyszła żona?

– Działa na mnie jak balsam. To prawdziwy anioł – mówi, pokazując zdjęcia przystojnej krakowianki.
– Szkoda, że tak niewiele osób interesuje się naszą muzyką narodową – mówi pan Maciej. Po otrzymaniu nagrody w Częstochowie miał co prawda jakiś wywiad dla prasy polonijnej, potem odezwał się pewien pan z Kanady, proponując sto egzemplarzy płyty.
– A poza tym cisza… – mówi.
Ale to nie powód, aby zrezygnować. Dalej komponuje więc te swoje kujawiaki. A wspólnie ze znajomym przygotowują film dokumentalny o świętym Franciszku. – To może być rewelacja! – z błyskiem w oku mówi kompozytor.
Czy ten przypływ twórczości to nie zasługa pani Olgi?
– Niewykluczone, niewykluczone… – radośnie odpowiada przyszły pan młody.


Barbara Jagas
Fot. Elżbieta Socharska

Źródło: Wróżka nr 11/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl