Strona 3 z 3
Długie lata chorowałaś na raka. Wcześniej, jako młoda kobieta, miałaś zawał, potem wylew. Czy tarot cię przed tym ostrzegał?
Owszem, wiedziałam, że może się tak stać. Dzięki tarotowi nie czułam się w chorobie taka samotna. Bo kiedy człowiek ma raka i dojście do łazienki zajmuje mu dwie godziny, to nawet jeśli jest otoczony rodziną, i tak jest sam. A ja nie byłam, bo tarot zawsze leżał na mojej kołdrze. Mówił mi: dasz radę. I dałam. Ale teraz, po zwalczeniu choroby, mam mniej energii i nie wróżę tak jak dawniej. Robię to tylko w wyjątkowych przypadkach. Samej sobie ciężko postawić karty. One wtedy służą raczej do medytacji, rozmowy z sobą, ewentualnie do zadawania pojedynczych pytań.
Jeśli chodzi o zawał i wylew, to pewnie musiało się to tak skończyć. Harowałam wtedy po 20 godzin dziennie. Praca, małe dzieci, studia. Trudne, psychologiczne. Wystaraliśmy się z ojcem Dempsym o stypendium dla mnie. Bo nauka w Stanach jest potwornie droga. Żeby skończyć psychologię, trzeba mieć około 50 tysięcy dolarów rocznie! Stypendium dostałam, ale żeby je utrzymać, musiałam być najlepsza. I skończyłam studia z wyróżnieniem. W tym samym czasie pisałam książkę o tarocie. Nic więc dziwnego, że organizm się zbuntował. Jednak nie żałuję. Nie czułam lęku. Byłam przepracowana, ale spokojna.
reklama
A nie czułaś lęku, kiedy czterometrowe fale zalewały pięć lat temu Pukhet? Tsunami pochłonęło tysiące ofiar. A ty tam przecież wtedy byłaś. Razem z drugim mężem, Wacławem, i trzecim, wywróżonym przez babcię dzieckiem, córką Jackie? Tak, byliśmy tam. W dniu, kiedy uderzyło tsunami, mieliśmy zaplanowaną wycieczkę jachtem na wysepkę Raya Island. Chcieliśmy nurkować. Kierowca miał przyjechać po nas o 9 rano, ale się spóźnił. Gdybyśmy pojechali planowo, pewnie dziś by mnie tu nie było… Kiedy dopływaliśmy do Raya Island, ludzie na brzegu nie machali do nas przyjaźnie, jak to zwykle bywa w Tajlandii. Rękami wykonywali takie gesty, jakby nie chcieli, żebyśmy dobijali do brzegu. W tym czasie kapitan dostał telefon. Kazał nam natychmiast włożyć kapoki i zamiast na wyspę, ruszył w głąb oceanu.
Nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje. Gdy płynęliśmy, moją uwagę zwróciła mętna, biała, spieniona woda. „Wacław, spójrz – dziwiłam się – jak my będziemy nurkować w takiej wodzie?”. Po czterech godzinach na oceanie w końcu wyruszyliśmy w stronę brzegu. Dopiero wtedy nam powiedzieli.
To była Apokalipsa. Zmiecione hotele, sklepy, domy. Łodzie i samochody powbijane w budynki. Wszędzie trupy. A w błocie perły i brylanty, bo jubilerskie sklepy, których tam nie brakowało, fala też rozniosła na strzępy. Mimo potwornego szoku byłam pod wrażeniem, jak wspaniale opiekowano się ludźmi, którzy przeżyli. Czuło się, że cała Tajlandia cierpi razem z tymi, którzy stracili najbliższych. Pytałaś, czy się nie bałam. Nie, nie czułam lęku, byłam spokojna. Moja podświadomość nie wyczuwała dla mnie zagrożenia.
Co jeszcze twoja podświadomość wyczuła? Wiele rzeczy. Przede wszystkim ciążę. Dziś moja córka Jackie ma prawie 16 lat. Ale to, że pojawiła się na świecie, nie było takie zwyczajne.
Dlaczego? Długo nie chciałam mieć trzeciego dziecka. Spełniona jako matka pytałam siebie, po co nam te komplikacje. Ale Wacław tak pokochał moje dzieci, Dagmarę i Patryka, a one tak zaprzyjaźniły się z jego synem, że to nas jeszcze zbliżyło. I wtedy chciałam już tego dziecka. Staraliśmy się o nie prawie cztery lata. Co roku płaciłam słone ubezpieczenie „ciążowe”, żeby urodzić w lepszym szpitalu. I nic z tego. Zrobiliśmy badania. Okazało się, że plemniki mojego męża są tak słabe, iż na ciążę nie ma szans. Nie było mi łatwo, ale się z tym pogodziłam. Po raz pierwszy nie zapłaciłam tego ubezpieczenia.
Kilka dni poźniej siedziałam na kanapie w salonie. Poczułam się zmęczona i wpadłam w coś w rodzaju stanu alfa. I nagle zobaczyłam tuż przed sobą różową postać. Nie przestraszyłam się, czułam, że jest mi przyjazna. Postać po prostu we mnie weszła. Dzień później okazało się, że jestem w ciąży. Wacław siedem razy biegał po test do apteki! A dwa dni później zmarł mój tata. Teraz sądzę, że to rodzaj wymiany dusz. Kiedy jedna umiera, na ziemię przychodzi kolejna.
Rozumiem już także, że zanim powie się na głos marzenie, trzeba wcześniej pomyśleć. Dlaczego? Bo zanim zaszłam w ciążę, rozżalona wykrzyczałam mojemu mężowi: „Nie chcę od ciebie pieniędzy, samochodu! Chcę tylko little tiny baby (maleńkie dzieciątko). I tego właśnie nie możesz mi dać!”. I co się stało? Jackie urodziła się w siódmym miesiącu. Była maleńka, ważyła zaledwie cztery funty. Dostałam maleńkie dzieciątko. Trzeba uważać na to, o co się prosi!
Jakie jest teraz twoje marzenie? Żeby ludzie zmienili nastawienie do tarota. By traktowali go jako przyjaciela, jak domowego psychologa. I przestali się go bać. Bo on nie robi krzywdy. Przeciwnie. Zawsze pomaga.
Tarot a kościół Tarot powstał w XIII-XIV wieku. Czy jego początków szukać mamy w Egipcie, czy może w żydowskiej Kabale? Czy przywędrował do nas z Indii czy z Arabii? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, co o tarocie myślał Kościół. Używanie tych kart do celów magicznych i wróżbiarskich było najsurowiej potępiane. Kościół nazywał tarot „Biblią Szatana”. Czy tak jest do dziś? W Polsce raczej tak.
Jadwiga Cała, Sonia Rossfot. Elżbieta Socharska
~Vera
Pozdrawiam serdecznie
Vera
P.S. Artykuł bardzo interesujący ! Wiem, że p. Aleksandra przyjeżdża w marcu do Polski, podpisać kontrakt w Wydawnictwie. Bardzo serdecznie Ją pozdrawiam i życzę wiele zdrowia i powodzenia !.
Vera
~krystyna
pozdrawiam serdecznie