Plastik zapanował nad światem w latach 50. ubiegłego wieku. Wtedy zaczęto go produkować na masową skalę. Lekki, trwały i tani materiał miał nam zrewolucjonizować życie. W ciągu niespełna 70 lat wyprodukowano 9,2 mld ton plastiku, z czego 6,9 mld stało się odpadami. Co z recyclingiem? Dane nie są optymistyczne – zaledwie 9 procent odpadów przekazano do ponownego wykorzystania, 12 procent spalono, a reszta trafiła na wysypiska śmieci, do oceanów, lasów. I do organizmów zwierząt, czym dotąd przejmowali się tylko ekolodzy. Teraz jednak powód do zmartwienia mamy już wszyscy. Podczas 26. Europejskiego Tygodnia Gastroentrologicznego naukowcy poinformowali, że mikroplastik, czyli kawałki tworzyw sztucznych o średnicy poniżej 5 mm, znaleziono również w ciałach ludzi. I to niezależnie od ich miejsca zamieszkania na kuli ziemskiej! Plastik zatruwa po równo bogatych i biednych – Niemców, Polaków, Amerykanów czy Sudańczyków. Nie ma przed nim ucieczki! Do układu pokarmowego dostaje się z owocami morza, rybami, solą morską, wodą butelkowaną, a nawet miodem i piwem. Nic dziwnego, że do walki ze sztucznym tworzywem wyruszają projektanci z całego świata, którzy szukają alternatyw dla plastikowych butelek, słomek, opakowań. Co mogą nam zaproponować?
Wyhoduj, zapakuj, a potem zjedz – proponuje Róża Janusz, absolwentka School of Form w Poznaniu (na zdjęciu), która zaprojektowała organiczne opakowanie SCOBY. Po wykorzystaniu, można je zjeść lub wyrzucić na kompost – szybko się rozłoży. SCOBY to skrót od Symbiotic Cultures of Bacteria and Yeasts, który oznacza grupę symbiotycznych kultur drożdży i bakterii. Nazwy potoczne to grzybek japoński lub grzybek herbaciany. Rzeczywiście, w galaretowatej masie wielkości dłoni dziecka można się dopatrzeć kształtu grzyba. Nie to jest jednak najważniejsze, lecz jego działanie – po dodaniu do posłodzonej herbaty zaczyna fermentować. W ciągu 3–5 dni powstaje kombucza, smaczny i orzeźwiający napój probiotyczny, bogaty w kwasy organiczne, witaminy z grupy B, żelazo, magnez, sód, potas. Różę Janusz w kombuczy zainteresowało to, jak ona się rozrasta. Bo karmiona odpadami rolniczymi rośnie warstwowo – jak cebula – dopasowując się do kształtu naczynia. Na powierzchni płynu mikroorganizmy „tkają” membranę, która odcina dostęp tlenu, dalej więc bakterie rozmnażają się w nim beztlenowo. Kombucza jest łatwa w uprawie. Nie wymaga sterylnych warunków, nasłonecznienia czy zaawansowanych technologii. Zadowalają ją temperatury 25–30°C. Po wyhodowaniu, membranę można dowolnie kształtować, tworząc talerze, miseczki, pudełeczka. A potem zapakować w nie drugie śniadanie lub obiad. Także przechowywać kasze, makarony, sałatki, warzywa. I oczywiście je zjeść, ale pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu, bo ma kwaskowaty smak. Można je też wykorzystać jako naturalny nawóz lub na jego bazie stworzyć zdrowy napój probiotyczny. Opakowanie SCOBY „przypomina skórkę jabłka, chroni wnętrze i nadaje się do jedzenia”. Róża Janusz, zafascynowana stylem życia Zero Waste (jak najmniej śmieci) też proponuje bioplastyczne, smakowe łyżki z agaru. Kto się skusi?
Kto ma ochotę na słomkę z wodorostów o smaku grejpfruta lub wanilii? Można przez nią sączyć lemoniadę w upalne popołudnie albo latte w senny poranek, a potem zjeść jak cukierek. Alternatywę dla plastikowych słomek stworzyły projektantki z Nowego Jorku, założycielki studia projektowego Loliware – Leigh Ann Tucker i Chelsea Briganti. Smakowe słomki z wodorostów pojawiają się w samą porę. Bo plastikowe słomki i przedmioty jednorazowego użytku mają być zakazane w całej Unii Europejskiej już od 2021 roku. Rurki, których używamy zwykle przez 20 minut (tak, to nasza fanaberia), jeśli nie zostaną ponownie wykorzystane w produkcji plastiku, rozkładają się przez 200 lat. Przy czym ich recycling ze względu na niewielkie rozmiary jest trudny. Najczęściej takie słomki lądują na dnie oceanów, potem trafiają do układu pokarmowego morskich ssaków. Według danych organizacji Seas at Risk, w Unii Europejskiej zużywa się i wyrzuca 36 mld słomek. Niechlubny rekord należy do rodzinnego kraju projektantek – w Stanach Zjednoczonych zużywa się codziennie 500 mln plastikowych słomek. Taką ilością tworzywa można by zapełnić 125 szkolnych autobusów! Tymczasem słomki można wyprodukować z jadalnego materiału! Tucker i Briganti mają taki pomysł, by już na etapie projektowania przedmiotów zaplanować ich zniknięcie (designed to disappear). Nie poprzez recycling, lecz jak w przypadku Lolistraw – zjedzenie lub kompostowanie wraz z innymi odpadkami organicznymi. I właśnie materiał, z którego wykonane są słomki to umożliwia. Lolizero, jak podkreślają projektantki, jest pierwszym w świecie certyfikowanym jadalnym bioplastikiem, bez GMO, całkowicie ulegającym rozkładowi. W planach mają kolejne biowynalazki – kubki z pokrywkami. Przykładowy jadalny zestaw do kawy – słomka o smaku wanilii, kubek z nutką pomarańczy i pokrywka z różą. Tak smakuje ekologia!
W oczekiwaniu na posiłek można nadgryźć talerz – poczujemy pszeniczny smak otrąb i zapach świeżej skórki od chleba. Takie są jednorazowe talerze produkowane z otrąb pszennych przez firmę Biotrem. W pełni biodegradowalne (rozkładają się do 30 dni), wytrzymałe (można ich używać w piekarniku i mikrofali) i uniwersalne (nadają się do potraw ciepłych, jak i zimnych). Biotalerze wymyślił Jerzy Wysocki z Giżycka, młynarz z dziada pradziada. Ze zmielonych ziaren powstają nie tylko mąka i kasza, lecz także kilogramy otrąb, uważanych za odpad produkcyjny. Młynarz opracował technologię sprasowania otrąb w wysokiej temperaturze, pod wysokim ciśnieniem. Powstały lekkie i estetyczne talerzyki, których nadgryzienie z pewnością poprawi perystaltykę jelit i ogólnie trawienie. Posilą się nimi też ryby, dzikie zwierzęta, a także mikroorganizmy w przydomowym kompostowniku. Czyżby po plastikowej rewolucji sprzed 70 lat czekał nas nowy przełom wywołany przez algi, otręby, wodorosty i grzyby?
W ciągu jednej minuty na świecie kupuje się 1 mln plastikowych butelek – szacuje dziennik „The Guardian”. Będzie tylko gorzej, bo do 2021 roku liczba ta zwiększy się o 20 procent. Chyba że masowo przerzucimy się na Ooho – w pełni biodegradowalne kulki na wodę, które po wykorzystaniu można zjeść lub przeznaczyć na kompost. Projekt opracowali trzej studenci wzornictwa przemysłowego z Londynu – Rodrigo García González, Pierre Paslier oraz Guillaume Couchez. Produkcja „jadalnej kropli wody” jest tania – koszt jednego opakowania to zaledwie 2 centy, i prosta – opiera się na zaczerpniętym z kuchni molekularnej procesie sferyfikacji. W dużym uproszczeniu polega on na przetworzeniu cieczy do formy kuleczek, podobnych do ikry, których zewnętrzną warstwę stanowi jadalna membrana. W przypadku Ooho membrany są dwie, dzięki czemu wykonane z alginianu sodu i chlorku wapnia opakowanie jest dość trwałe. Alginian sodu, na etykietach produktów kryjący się pod symbolem E401, to otrzymywana z brunatnic, czyli jadalnych alg, sól sodowa kwasu alginowego. I popularny zagęszczacz dodawany do dżemów i budyniów oraz stabilizator smaku w lodach, jogurtach, serach, śmietanie. Czy Ooho uratuje świat przed polimerową apokalipsą? Na pewno opakowanie nie jest pozbawione wad: trzeba je połknąć w całości, bo inaczej woda się rozleje, mieszczą się w nim zaledwie 2–3 łyki płynu, trudno je transportować, np. w torebce.
Ewa Pluta
fot.: shutterstock, Róża Rutkowska
dla zalogowanych użytkowników serwisu.