Przepraszam cię, wybaczam ci

Nie za wszystko da się przeprosić
Warszawa, lata 1968 i 2016
Babcia Gizela nie lubiła opowiadać o swym tragicznie zmarłym młodszym bracie. Pamiętała, że jej ojciec zmarł na serce wkrótce po pogrzebie Fredzia, a matka nie życzyła sobie rozmowy na ten temat. Raz tylko powiedziała: „Nie mogliśmy mu ciągle wybaczać. Ale ojciec uważał, że gdyby wybaczył mu wcześniej, jego syn być może by żył". Więc Gizela kontynuowała rodzinną tradycję milczenia w ważnych sprawach.

Sama jeszcze przed wojną została wybitną baletnicą, potem, po wojnie, jako choreograf uczyła tańca klasycznego; marzyła, żeby tańczyła także jej wnuczka Renata. Dziewczynka, być może po pradziadku, odziedziczyła jednak chore serce i lekarze zabronili jej wysiłku. Gizela uczyła małą gry na fortepianie, ale sama czuła, że robi to bez przekonania. Postanowiła nauczyć ją zatem czegoś innego.

Tego mianowicie, czego sama uczyła się długo – jak wybaczać. Przepraszać bez intencji, zatem nie tak, jak to robił jej ojciec Ignacy – wykupując swoje grzechy. I nie tak, jak to robił jej brat Fred – żeby coś w zamian za to otrzymać. Bo wiedziała, że to nigdy nie kończy się dobrze. Wybaczać szczerze, nie tak, żeby wybaczenie zamienić w cichą zemstę, jak to latami robiła Maria. I nie tak, jak to robił jej ojciec – pod warunkami, jako ultimatum, kiedy już jest za późno.

– Kiedy miałam 15 lat, zakochałam się – wspomina Renata. – Taką obłędną miłością nastolatki, kiedy kocha się po raz pierwszy i wierzy, że po raz ostatni, bo to już na całe życie. Rodzice Daniela, mojego chłopaka, nie interesowali się nim, bo robili partyjne kariery i mieli na głowie walkę klasową i cały PRL. Pewnego dnia mój ukochany nie dotarł na randkę. Stałam na mrozie, był styczeń, zesztywniałam z zimna, ale on nie przyszedł. Dzwoniłam do niego, pobiegłam do jego domu.

reklama


Pukałam, nikt nie otwierał. Płakałam cały wieczór, a rano przyszła do mnie babcia. Ona rozumiała i wiedziała więcej. Zadzwoniła do matki Daniela i usłyszała, że jej syn nie będzie się „prowadził z Żydówką". Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. Nikt mi nie mówił, że coś jest ze mną nie tak. Nie rozumiałam tego. Dostałam wysokiej gorączki, majaczyłam, wylądowałam w szpitalu.

Potem, już w domu, babcia była cały czas przy mnie. Mówiła do mnie albo milczała, kiedy nie chciałam słuchać. Tłumaczyła, że muszę mu wybaczyć. On ma tylko 16 lat. To, co robią jego rodzice, nie jest jego winą. Po kilku tygodniach przyszedł marzec. Co było dalej – wiedzą wszyscy. Wyjechaliśmy z Polski już w maju. To był najgorszy maj w moim życiu.
Po wielu latach wróciłam do Warszawy.

Moje dzieci zostały w Anglii, a ja kupiłam mieszkanie niedaleko parku Ujazdowskiego, do którego chodziłam z babcią i w którym wtedy czekałam na Daniela. Wróciłam z innego świata, chociaż nadal myślałam po polsku. Byłam już wtedy znaną pisarką, miałam na koncie kilka publikacji wydanych także w Polsce. Siedziałam na wieczorze autorskim i podpisywałam książki, kiedy podszedł do mnie siwy mężczyzna. Zapytał, czy go poznaję. – Tak, Danielu – odpowiedziałam. – Liczyłam na to, że jeszcze kiedyś cię spotkam. – Przyszedłem, żeby cię przeprosić – powiedział smutno. – Całe życie nie mogę sobie wybaczyć tego, co wtedy zrobiłem.

– Nie mam do ciebie żalu – powiedziałam szczerze. – Wybaczania nauczyła mnie moja babcia. Pamiętasz ją pewnie. Pięknie grała na fortepianie. Dopiero na emigracji zrozumiałam jej słowa, że nie za wszystko da się przeprosić, ale wszystko można wybaczyć. Tam odzyskałam spokój. Patrzyłam, jak odchodzi. Zgarbiony starszy pan, który przyszedł mnie przeprosić, chociaż na pewno też wiedział, że nie za wszystko da się przeprosić.

Zofia Kleiberg
fot.: shutterstock
ilustracja: Ruth Niedzielska

Źródło: Wróżka nr 9/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka