Dzikie dzieci

Zwierzęta kochamy za ich serce i wierność. I że przy nas są. A kiedy w życiu jest naprawdę źle, potrafią zastąpić także rodzinę.

Dzieci wychowane przez małpy, psy czy... kury całkowicie upodobniły się do swoich „rodzin”. Osierocone, porzucone lub maltretowane, tak że musiały uciekać od ludzi. Kiedy je odnaleziono, wydawało się, że nie pozostało w nich już nic ludzkiego. I choć każdy z nas wie, że upodabniamy się do naszych podopiecznych, że „jaki właściciel, taki pies” i odwrotnie, to mało kto uwierzyłby w historie kurzego chłopca, psiej dziewczynki i dziecka-małpy, gdyby nie były one naukowo udokumentowane i sfilmowane. Fenomen dzikich dzieci badała Mary Ann Ochota, brytyjska antropolożka. Opisane przez nią dramatyczne historie zaczęły się od ludzkiej podłości i głupoty. Ale skończyły dobrze, dzięki dobroci innych ludzi, zdolnych pokochać ocalone z koszmaru istoty. Mimo wszystko. Jak kiedyś zrobiły to zwierzęta.

ptasi chłopiec z Fidżi

 

Znaleziono go opuszczonego na drodze. Piał, gdakał i piszczał. Szukał jedzenia w ziemi, jakby ją dziobał. Wezwano policję. Okazało się, że z kilkuletnim chłopcem nie można się nijak porozumieć. Po wielu latach od tego zdarzenia brytyjska antropolożka usłyszała, że gdzieś na wyspach archipelagu Fidżi może żyć mężczyzna, który wychował się z kurami i się do nich upodobnił. W tamtejszych gazetach nazywano go kurczakiem.

Mary Ann Ochota badała dotąd tzw. dziką naturę. Kojarzymy „dzikie dzieci” z dżunglą i wilkami lub małpami. Mowgli, Romulus i Remus – te opowieści zna każdy. Ale... kury? Przecież to ptactwo domowe. Badaczka zastanawiała się, jaki udział w historii dzikiego dziecka mieli ludzie. I czy to w ogóle możliwe, żeby niemowlę było trzymane w kurniku. Pojechała na Fidżi, by odnaleźć dowody na jego istnienie. Do przeszukania było ponad 300  wysp. Zamieściła ogłoszenie w prasie. I odnalazł się sąsiad, który mieszkał obok rodziców „kurzego chłopca”. Okazało się że ci, kiedy wychodzili do pracy, zostawiali synka – półtorarocznego, może dwuletniego w pomieszczeniu dla kur. Codziennie, przez wiele miesięcy – opowiadał świadek. Czy czuje się winny, że nic z tym nie zrobił? Nie. Nikt z wioski nie mógł się temu przeciwstawić. Rodzice, nie wiadomo czemu, nie dopuszczali do dziecka innych ludzi. Jeśli ktoś próbował, spotykał się z agresją. Widać coś chcieli ukryć.

Sujit – bo tak miał na imię chłopiec – rósł w zamkniętym ciemnym kurniku. Trudno powiedzieć, że stracił tam ludzkie odruchy, bo prawdopodobnie nigdy się ich nie nauczył. Naśladował kurzy trzepot skrzydłami. Dziobał, piał i gdakał. Jego rączki przypominały powyginane kurze pazury. Kucał i rzucał się jak przerażony ptak, kiedy tylko ktoś się do niego zbliżał. W końcu rodzice porzucili go na drodze. To było dopiero preludium jego koszmaru. Z wyliczeń Mary Ann, która prowadziła swoje poszukiwania ponad 10 lat temu, wynikało, że Sujit miałby wówczas 40 lat. Poszukiwania doprowadziły ją do… domu starców, gdzie policja i służby socjalne zawiozły dzikie dziecko. „Kurczak” przez lata był tam wiązany jak zwierzę. Chudy pół-człowiek, pół-kurczak o powykręcanych, szponiastych dłoniach, które nie potrafią chwytać. Miskę z chlebem czy owsianką wywracał, a potem dziobał jej zawartość z ziemi. Na dworze był przywiązywany do słupa. Wyprowadzano go siłą. W ośrodku miał swój kąt, gdzie kucał, związany dla bezpieczeństwa prześcieradłem przyczepionym do gwoździa. Izolowany od wszystkich – był więźniem ludzkiego strachu i niewiedzy przez ćwierć wieku!

I spotkał dobrego człowieka

 

Z domu starców zabrała go pracująca z niepełnosprawnymi dziećmi psycholog Elizabeth Clayton. Ujrzała kalekę. Z wyglądu nie wiadomo, czy to nastolatek, czy starzec. Nie potrafił usiąść na krześle. Kucał jak kura na grzędzie. Jego historia przypomniała jej przypadek wilczych dziewczynek: Amali i Kamali, znalezionych w Indiach, w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Chodziły na czworaka, jadły surowe mięso, skowyczały. Ludzie, którzy je odnaleźli, sądzili, że ujrzeli demony. Związali je i uciekli z wioski.

To właśnie Elizabeth rozwiązała zagadkę Sujita. Otóż na Fidżi kwitnie czarna magia. Strach przed demonami jest tam głęboko zakorzeniony, odprawianie guseł wciąż żyje. Bywa, że w parze z zabobonami idzie niewiedza medyczna. Na przykład na temat objawów epilepsji, na którą cierpiał od urodzenia Sujit. Uważano go za opętańca. Nieleczony, miał coraz częstsze ataki padaczki. Prości rodzice chcieli wygnać zło z domu. Najpierw ukrywali synka w kurniku, w końcu go porzucili.

Mary Ann dotarła do Elizabeth i Sujita w „Happy Home” dla upośledzonych dzieci. To tam Sujit po raz pierwszy poznał życzliwy dotyk człowieka. Zaczęto do niego mówić, uczyć podstawowych gestów. Pierwszy raz spokojnie odpowiedział – gdakaniem – na pozdrowienie. Okazało się, że po długim czasie złego traktowania nie czuł już bólu, bo był to dla niego stan naturalny. Na ciele miał liczne blizny, bo prześcieradła, którymi go wiązano, wrzynały się w skórę. Nowi opiekunowie uczyli go, jak jeść, jak bawić się klockami. W kolejnych latach nauczył się porozumiewać, chodzić, cieszyć obecnością innych ludzi. Nadal gdacze, kiedy ma jeść lub czuje zagrożenie. Ale jest szczęśliwy.

Małpie dziecko z Ugandy

 

O chłopcu znalezionym w lesie w Ugandzie, który zachowywał się jak małpa i był cały pokryty włosami przypominającymi futro, rozpisywały się gazety. Mary Ann Ochota nie musiała go długo szukać. Wychowywany przez małpy siedmiolatek trafił do jednego z sierocińców. Tam znalazła go „ciocia Daisy”. Kiedy poznała Johna – takie imię nadano mu w sierocińcu – wszyscy sądzili, że nie da się go poskromić. Zwykłe mycie go przypominało egzorcyzmy. Wijące się, krzyczące i gryzące małe ciałko musiało przytrzymywać trzech dorosłych mężczyzn. – Zobaczyłam w nim dobro, bo zobaczyłam... zaciekawienie – wspominała Daisy w rozmowie z antropolożką. – Postanowiłam, że nauczę go myć się, mówić i że kiedyś napisze swoje imię. I tak się stało. Pomogły miłość i troska. Pierwszym słowem Johna, po trzech latach od poznania Daisy, było „ciocia”.

Chłopiec umiał kiedyś mówić, ale zapomniał o wszystkim, co wiązało się z ludźmi. Mary Ann odwiedziła miejsce, gdzie się urodził, i krok po kroku odtworzyła jego historię. John nie zaznał miłości matki. Umarła, kiedy był malutki, a brutalny ojciec go maltretował. Miał 4  lata, gdy od niego uciekł. Skrył się w buszu i przetrwał tam lata... pod opieką małp.

Miał już 30  lat, kiedy spotkał się z Mary Ann. Jest muzykiem, gra i śpiewa, a ludzie słuchają. Jego ulubione miejsce to rezerwat dzikiej przyrody – pełen małp różnych gatunków. Co o nich mówi? Ocaliły mu życie, rzucały jedzenie. Czy go kochały? Grunt, że przez trzy lata trzymały się blisko, ochraniały go, a kiedy się nudził, schodziły z drzew, aby z nim pobyć. John nie chodził z nimi po drzewach, ale stworzył gesty, którymi się z nimi porozumiewał. Zapytany na przykład, jak spał w dżungli, odruchowo kuca, bo tak właśnie spał, opierając głowę o dłonie. Jest szczęśliwym człowiekiem, planuje założyć farmę. Być może już mu się to udało. Ufa też ludziom, ale zwierzęta stanowią nieodłączną część jego życia.

Wychowana przez psy

 

Szczekała, chodziła na czworaka, jadła z miski. Taka była Oksana, przenoszona z ośrodka do ośrodka, bo nikt sobie z nią nie radził. Przestraszona, atakowała i gryzła, zraniona – skomlała, bo nie potrafiła płakać. W byłym Związku Radzieckim stała się przez chwilę medialną sensacją. Gazety pisały, że jadła padlinę, surowe mięso. Do jednego z sierocińców zaproszono też telewizję. Dziewczynkę nagrano na filmie: biegała na nim na czworakach, szczekała i przeskakiwała przeszkody jak cyrkowiec. Na ten film trafiła Mary Ann Ochota i postanowiła ją odnaleźć, by dowiedzieć się, co sprawiło, że tak bardzo upodobniła się do psa.

Okazało się, że Oksanę urodzoną w 1983  r. w małej wiosce odebrano rodzicom, gdy była niemowlęciem. Ale tam, gdzie mieszkała w pierwszych miesiącach życia, nie było psów. Żyjący sąsiedzi nie potwierdzili, by niańczyły ją te zwierzęta. Pamiętali natomiast, że matka piła i zostawiała dzieci bez opieki. Ojciec zamieszkał z inną kobietą. Kiedy znaleziono maleńką, brudną dziewczynkę trzymającą pustą butelkę ze smoczkiem, po której łaziło stado much, odebrano matce prawa rodzicielskie. W sierocińcach na Ukrainie często trzyma się psy, dzieci bawią się z nimi. I Oksana, która nie potrafiła dostosować się do tamtejszych ostrych warunków, bardzo do nich lgnęła. Nauczycielka odnaleziona przez antropolożkę opowiada, że Oksana ciągle szczekała. To było coś więcej niż zachowanie nieszczęśliwego dziecka. Coś głęboko naznaczyło dziewczynkę. – Jeśli miała sekrety, szła do psów. Dzieliła się z nimi jedzeniem. Kiedy była głodna, jadła z miski, jak pies. Chciała być jak pies – wspominała kobieta.

Mary Ann zrozumiała, że Oksana, pozbawiona dotyku matki, jako jedna z kilkudziesięciu w sierocińcu, szukała troski gdzie indziej – u psów. Identyfikowała się z nimi. W szkole nie radzono sobie z jej dzikim zachowaniem. Dopiero próby rehabilitacji przyniosły pozytywny efekt. Ale kiedy – na potrzeby telewizji – poproszono Oksanę, by pokazała, jak zachowywała się, kiedy była psem – wszystko wróciło. Odesłano ją więc do placówki dla dzieci z zaburzeniami psychicznymi. Czy tam ją oswojono? W pewnym sensie tak, bo dopiero w ośrodku poprawczym zaczęła się jej terapia. Pozwolono, by otaczały ją psy, by je karmiła. Teraz mieszka w gospodarstwie rolnym dla ludzi z problemami behawioralnymi. Podczas spotkania z antropolożką zdradza, że gdy jest sama, chodzi na czworakach. Uspokaja się wtedy i czuje szacunek do samej siebie. Skrajne przypadki „dzikich dzieci” pokazują, że więzi, jakie tworzymy ze zwierzętami, odbijają się na całym naszym życiu, na osobowości i zachowaniu. W dobrych, zdrowych rodzinach zwierzęta uczą empatii, dzielenia się, skłonności do poświęceń. W patologicznych potrafią być filarem, na którym człowiek opiera się w trudnych chwilach.

 

tekst: Karolina Duszczyk 

 

reklama
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl