Strona 2 z 2
Ktoś zamówił usługę. Miał niski głos, zawsze takie lubiła. Głos wydał jej się znajomy, musiała go z pewnością gdzieś słyszeć.
– Pani głos – powiedział głos – wydaje mi się znajomy. Zaczęli zastanawiać się, skąd mogą się znać, ale nic się nie zgadzało. Głos powiedział, że umarła mu właśnie matka i przyjechał z Kanady na pogrzeb. Chce sprzedać jej mieszkanie, ale zanim to zrobi, musi pomalować ściany, bo matka zapuściła mieszkanie – wygląda doprawdy jak nora. Potem wróci do Kanady. Matka mieszkała sama. Czy może liczyć na to, że Kwiryna (och, nazywa się pani jak dziewczyna z Nowolipek, czytała pani tę książkę?) pomoże mu w remoncie?
Kwiryna zwykle mówiła, że nie może pomóc, bo tylko przyjmuje ogłoszenia. Tym razem jednak powiedziała, że chętnie pomoże. Przez dwa dni nie zadzwonił. „Pewnie to był żart”, pomyślała. Nie była zdziwiona. Raczej przyzwyczajona.
Długo trenowała życie w samotności. W młodości kochała się w żonatym ojcu jednej z uczennic. Miło z nią rozmawiał, raz zaprosił nawet do kawiarni. Kwiryna siedziała nieruchomo, z poczuciem winy, w panicznym lęku, że zaraz może wejść matka dziewczynki i zobaczy ją ze swym mężem. Ten człowiek nigdy jej więcej nie zaprosił. Mimo to przez parę lat nie mogła o nim przestać myśleć. Męża poznała banalnie, na wczasach. Był właśnie po rozwodzie i jak wielu mężczyzn po przejściach potrzebował szybkiego antidotum. Zgodziła się na ślub, w końcu trzeba przecież wyjść za kogoś za mąż. Był geniuszem załatwiania. Mięso, talon na samochód, pracę dla kumpli znajdował z taką samą łatwością, jak koleżanka Kwiryny – grzyby w lesie.
reklama
Kasię też załatwił. Przywiózł ją któregoś dnia, nie pytając Kwirynę o zgodę. Rozprawa sądowa przyznająca im Kasię odbyła się po miesiącu. Już wtedy Kasia była tak śliczna, że od patrzenia na nią bolały oczy. Mąż kochał ją bez granic, co do tego nie było wątpliwości. Ciągle u niego na kolanach, ciągle z buzią przylepioną do szyby, kiedy wracał z pracy. „Kobieta mego życia”, żartował z kumplami, „ale nie mówcie o tym żonie”.
Kasia szła przez życie jak burza. Zawsze ciągnęły się za nią gromady wielbicieli, wszędzie wzbudzała podziw. W kilka dni po 18. urodzinach wyszła za mąż za mężczyznę z kasą, młodego i przystojnego. „Gdzie ci zbudować dom, dziecinko, pytał, w Konstancinie czy na Majorce?”.
Głos znów zadzwonił. Wdała się niepotrzebnie w kilkugodzinną rozmowę. Opowiadał, jak uciekł do Kanady, zostawiając tu matkę samą, ale przecież przysyłał jej regularnie pieniądze i proponował, że zabierze do rodziny, do synowej, do wnuków. Nie chciała. A Kwiryna mówiła o mężu, który był dobry i miły, naprawdę robiła wszystko, żeby jakoś go polubić. Ale czy można się zmusić do miłości?
Potem znów przez parę dni nie dzwonił. Zaczęła się martwić o jego remont. Całe życie martwiła się o wszystko i o wszystkich. Na przykład, że Kasia włóczy się całymi dniami poza domem. Martwiła się, czy mąż nie spóźni się do pracy, czy nie wysiądzie mu zdrowie i tym, że pies ma na skórze tłuszczaki.
Głos znów zadzwonił. „Jest pani doświadczoną kobietą i po głosie poznaję, że piękną. Może przeszlibyśmy na ty. W Polsce z tym pan i pani jest takie sztywniactwo”. Znów rozmawiali przez parę godzin. Zaczęła czekać na ten głos. Uświadomiła sobie któregoś dnia, że jeśli nie zadzwoni, będzie to dla niej jak śmierć psychiczna. Brak telefonu całkiem zaburzał porządek dnia. Codzienne rytuały trzymające życie w ryzach wydały się śmieszne.
Chyba po dwóch tygodniach powiedział, że wynajął biały samochód i podjedzie pod jej dom, wie przecież, że najbardziej ze wszystkich kolorów lubi biały. Kwiryna przeraziła się. „Boże, gdzie są moje kolczyki?”, myślała. I chyba będzie potrzebny jakiś krem do twarzy, czy ona ma w ogóle jakiś krem? Podomka sprzed lat okazała się za ciasna. Trzęsły się jej ręce i plątały nogi. Zdumiała się, jak mogła kiedyś chodzić w tych pantoflach na obcasach.
Jeszcze tylko winda. Na dole było pełno słońca i powietrza, ale żadnego białego samochodu, wszystkie chyba czarne, tak, z pewnością czarne.
Stała godzinę, może dwie. Ale potem pomyślała, że mogą być przecież zgłoszenia od klientów i firma poniesie przez nią uszczerbek. Położyła na poduszce ręcznik, żeby broń Boże nie przesiąkła łzami. Ale rano poduszka była sucha. Następnego dnia z samego rana poszła do banku. Miała oszczędności na czarną godzinę zbierane od wielu lat. Jej potrzeby były niewielkie i znaczna część emerytury szła na to konto. Teraz właśnie ta godzina nadeszła. Kupiła białego fiata, wyjęła z szuflady dawno nieużywane prawo jazdy. Patrzyła z niego pociągła twarz, z wielkimi brązowymi oczyma i nieco zbyt długim nosem.
Poszła do kosmetyczki i zapytała, jakie ma kupić kremy i co można zrobić z jej twarzą? Podobno są teraz jakieś metody, żeby ją odmłodzić.
– Och – powiedziała kosmetyczka – ma pani rasową twarz, doprawdy parę zabiegów i będzie pani piękną kobietą.
Kwiryna pojechała do firmy. Powiedziała koledze ze studiów, że koniecznie musi wziąć urlop, może być bezpłatny.
– Ty i urlop? – zdziwił się. – Odkąd ty jeździsz na urlop?
– Od teraz – powiedziała.
– Masz jakiś inny głos – zdziwił się.
– I co ty chcesz z tym urlopem zrobić?
– Chcę jechać na Majorkę, zawsze chciałam tam pojechać.
– Pięknie wyglądasz – powiedział kolega. – Co tak dźwigasz? – zdziwił się, patrząc na pakunki.
Powiedziała, że to laptop i drukarka, zupełnie nowe. Może pomoże jej zanieść do samochodu?
– Do taksówki – poprawił.
– Nie, do mego własnego – powiedziała. – Będę udzielała lekcji francuskiego w domu uczniów, już dałam ogłoszenie do gazety i mam już pierwsze zgłoszenia, jak to robić bez samochodu?
– Ty znasz francuski?
– Od lat czytam tylko w tym języku i słucham francuskiego radia.
– To pewnie zostawisz firmę? – ponuro zapytał kolega.
– Jeszcze nie wiem, ale rozważałam taką możliwość – przyznała Kwiryna.
Napisała testament. Mieszkanie ma być przeznaczone na schronisko dla zwierząt. Spaliła fotografie, listy i pamiątki. Należało wszystko, co dotychczasowe, wymazać. Spakowała się. Rano jej samolot odlatywał na Majorkę.
Barbara Pietkiewicz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.