Strona 2 z 2
Życie płynęło normalnym torem. Blanka nigdy nie wracała późno od czasu, kiedy któryś z kolegów odprowadził ją po seansie w kinie do domu i zobaczyła mamę śpiącą na klatce schodowej z latarką w ręku, bo strasznie przez całe życie bała się ciemności. Pracuje na sali operacyjnej, śmiała się Róża, bo tam jest zawsze przeraźliwie jasno. Lubi dzień, a nie znosi nocy. Jeśli by wierzyć w reinkarnację, nie mogłaby być w drugim życiu ćmą, prędzej motylem. Ale kto widział motyla w spodniach?
Umarł dziadek Blanki. Mama przeczytała nekrolog w gazecie. A zaraz potem zadzwoniła ciotka, czy mama przyjdzie na pogrzeb. Nie, nie przyjdzie. Ojciec nie miał dla niej serca, wyjaśniała swojej siostrze, to ona też nie ma dla niego, nawet po śmierci. Na miłość trzeba sobie zasłużyć. Ona nie przychodzi automatycznie tylko z tego powodu, że ktoś jest córką albo synem. A ktoś ojcem. „Nie ma o czym gadać”, mówiła mama. Niech się ojciec schowa do grobu sam, bez niej.
Blanka była już wtedy na studiach. Nie uczyła się jak kiedyś dla mamy, lecz wciąż dostawała najlepsze oceny. Koleżanki mówiły: „cholerna kujonka”. Wychodziła z szóstką z egzaminu, a następna studentka dostawała niższą ocenę. „Przez kontrast z kujonką”, mówiła ta druga. Mama zmieniła się. Nie mogła już w szpitalu pracować w sali operacyjnej.
Miała mroczki przed oczyma i bywała dziwnie roztargniona. Musiała zostać zwykłą pielęgniarką, strzykawkową, jak mówiła. Wrosła w kościół. Godzinami przesiadywała na plebanii. Gotowała proboszczowi pierogi i czyściła jego zabytkowe sztućce, jakby one były lekarskimi narzędziami. „Skąd ona umie lepić pierogi?”, zastanawiała się Blanka. Jej nigdy w życiu ich nie ugotowała. Chodziła już tylko w jednym swetrze, wciąż w tym samym. I łatwo wpadała w gniew.
– Nie lubisz chłopów, a wciąż łazisz do proboszcza, śmiała się Róża.
– Proboszcz nie chłop, już chłopem nie pachnie – odgryzała się mama.
Na piątym roku studiów Blanka zauważyła, że chodzi tylko w spodniach i czesze się w ciasny kok, jak mama. Wpadła w panikę. Łukasza poznała w internecie. W realu z jej kontaktów z mężczyznami nic nie wychodziło. Zacinała się, ona, brylująca na egzaminach, w gardle zaczynało coś rosnąć. Wyduszała z siebie kilka słów i w nogi.
– Joanna d’Arc – śmieli się koledzy.
reklama
Z Łukaszem pisali do siebie listy w internecie przez pół roku. „Mam za grube nogi, przeczytałam za dużo książek, twarz bez wyrazu, krótkie palce, nie dość płaski brzuch. Piszę o tym wszystkim, żebyś nie był rozczarowany”, pisała Blanka. Spotkali się pod kioskiem, jak sobie życzyła. Włożyła czerwony nowy sweter, jak zwykle niczego białego, nawet bielizna najchętniej czarna, choć różowa też była do przyjęcia.
– To naprawdę ty? – zdumiał się. – Przecież ty śliczna jesteś, nie wiesz o tym? To ja cię informuję: jesteś prześliczna. Gdzie ty masz grube nogi, krótkie palce, gdzie, bo ja widzę, że jest wprost przeciwnie. Był delikatny i czuły. I z całą pewnością mądry. Nie narzucał się. Żadnych śmiałych gestów. Powiedziała mamie, że chce jej przedstawić swego chłopaka. Przenosi się do niego. On kupił mieszkanie. Jest informatykiem. Kilka lat pracował w Londynie. Powiedział, że ją kocha i chce z nią spędzić resztę życia. I Blanka nie wie, jak się to stało, ale umie być z nim szczęśliwa.
Mama siedziała w fotelu okryta kocem. Zawsze łatwo marzła.
– Jak to, przenosisz się do niego? – spytała. – To twoje mieszkanie, nie musisz się nigdzie przenosić.
– Chcę mieszkać z Łukaszem – powiedziała niepewnie Blanka. W gardle czuła narastającą kulę. I mrowienie w palcach, o których mama zawsze mówiła, że za krótkie. – Łukasz czeka na schodach, mamo. Jeśli pozwolisz, on wejdzie. Chce cię poznać i poprosić o moją rękę. Przyniósł kwiaty i ciastka.
Blanka widziała to wiele razy. Mama skurczyła się w sobie, jakby ją ktoś chciał uderzyć.
– Wyjdź stąd – powiedziała. Na cały dom rozległ się przenikliwy krzyk – Wyjdź stąd – krzyczała – wyjdź stąd!
Globus w gardle gdzieś znikł. Mrowienie w palcach ustąpiło.
– Chcę, żeby mnie ktoś kochał – zaczęła gorączkowo mówić. – Żeby nie był jak za szklaną ścianą. Żeby mnie dotykał bez rękawiczek, chcę urodzić dziecko i chcę go dotykać nie przez szmatę, ale gołymi rękami.
– A ty jesteś z gwałtu – krzyknęła mama. – On był pijany i śmierdzący. Dyszał. Cuchnął wódką. Zawsze sama, zawsze musiałam nieść ten krzyż!
Blanka wybiegła za drzwi. W gardle znów tkwiła kula.
– Co ci jest – spytał Łukasz – co się stało?
– Nic, nic – powiedziała. – Mama źle się dziś czuje. Wrócimy tu jutro, wtedy cię przedstawię. Teraz wracajmy do domu.
Barbara Pietkiewicz
Shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.