Natalia z Zielonego Pagórka

Potrafi zaklinać zwierzęta i słowa. Pierwszy swój wiersz napisała, zanim poszła do szkoły. Natalia Włodarczyk, córka polskich Indian, wnuczka poetki, prawnuczka zakręconego wynalazcy i wreszcie najmłodsza polska pisarka udowadnia, że dorośli wiele mogą się nauczyć od dzieci.

Natalia z Zielonego PagórkaDrewniany dom w Szczyrzycu, na wzniesieniu, od razu się Natalii spodobał. Było z niego widać wielką, zieloną łąkę. Najbardziej ucieszyła się z pokoiku na poddaszu. Przypominał jej ten, w którym w swoim pamiętniku myśli zamieniała w słowa inna dziewczynka. Rudowłosa, piegowata bohaterka znanej XIX-wiecznej książki autorstwa Lucy Maud Montgomery. Tylko że Ania Shirley, gdy zjawiła się na Zielonym Wzgórzu, miała 11 lat, a Natalia – na równie zielonym pagórku – zaledwie sześć.

Właśnie, całkowicie samodzielnie, przeczytała pierwszą część serii o losach nietuzinkowej nastolatki. Z czasem zauważyła, że sporo łączy ją z Anią. Wrażliwość, czasem wręcz nadwrażliwość, ale też potrzeba opisania świata, po to, by go oswoić i zrozumieć, bo przecież nie wszystko w świecie jest proste i zrozumiałe.

Również, a może przede wszystkim, dla dziecka. I tak jak Ania, i Natalia zawsze lubiła stawiać sobie i innym trudne pytania. Takie, na które dorośli sami czasem nie znają odpowiedzi. Na przykład to, dlaczego ludzie tak często krzywdzą istoty słabsze od siebie?

Wcześniej Natalia mieszkała z rodzicami w Olkuszu.
Wyprowadzka z miasta była świadomym wyborem Lidii i Macieja Włodarczyków. Mieli dość małomiasteczkowych układów i wyścigu szczurów. Ale chcieli też, by ich dzieci biegały boso po trawie. Obok drewnianego domu, w którym zamieszkała rodzina, stanęły wkrótce tipi, a potem cała wioska indiańska, w której możemy poznać kulturę i zwyczaje dawnych mieszkańców prerii. Wioska była spełnieniem dziecięcych marzeń zawodowego muzyka Macieja, który zawsze pasjonował się kulturą etniczną. Mniej więcej od czasów, gdy dziadek zaczął go zabierać na wakacje, właśnie do Szczyrzyca. A potem dla Maćka i jego kolegów przygotowywał wielkie bitwy Siuksów z Apaczami.

reklama

Dziadek to był, zresztą, nadzwyczajny. Stanisław Lorek w Fabryce Naczyń Emaliowanych w Olkuszu wymyślał patenty, które ułatwiały życie gospodyniom domowym, a po godzinach w swojej piwnicy konstruował perpetuum mobile, samonapędzający się pojazd, nad stworzeniem którego głowią się wynalazcy od czasów średniowiecza. I zawsze prawie się Stanisławowi udawało wprawić w ruch urządzenie, jakiego świat nie wymyślił.

– W pewnym sensie dziadek nigdy nie przestał być dzieckiem – wspomina Maciej. Podobnie zresztą jak jego brat Leszek, współtwórca… „Bolka i Lolka”. I jak jego córka, Irena, z zawodu księgowa, znana dziś olkuska poetka, która pierwsza rozpoznała we wnuczce Natalii talent do pisania.

Trzeba jednak przyznać, że Natalia od opowieści o Lolku i Bolku, którzy, podobnie jak jej rodzice, fascynowali się Dzikim Zachodem, wolała wczytywać się w losy samotnej dziewczynki z Wyspy Świętego Edwarda, z miejscowości Avonlea. I która nadawała wartość i znaczenie temu, co dla innych bywało nieistotne. Już przecież pierwszego dnia, gdy pojawiła się na wzgórzu, Ania nazwała zwykły staw Jeziorem Lśniących Wód, kwiat w doniczce na oknie Jutrzenką, a jabłoń rosnącą pod domem Królową Śniegu. Nadając imiona kwiatom i drzewom, Ania skracała dystans, przez który większości ludzi natura wydaje się czymś obcym i anonimowym.

Natalię od dziecka otaczały drzewa, wiosną wioska indiańska tonie w białych, ukwieconych jabłoniach.

Wszystkie wyglądają jak Królowe Śniegu. Najbardziej jednak dziewczynka pokochała psy i konie. Nigdy nie zapomni dnia, gdy pod jej domem pojawił się prezent urodzinowy od rodziców, pstrokaty źrebak, nazwany później Indusem. Kiedy była już w wieku Ani z Avonlea, zaczęła się uczyć jeździć konno. Ale akurat na Indusie nigdy nie wybrała się na przejażdżkę. Bo, po pierwsze, wyrosło z niego nieoczekiwanie wielkie konisko, miałaby problemy nawet z tym, by na niego wsiąść. A po drugie, rodzina zgodnie ustaliła, że Indus, jak inne indiańskie mustangi, ma prawo do wolności, do tego, by nikt nad nim panował.

Pewnego dnia okazało się jednak, że Indus, niezależnie od intencji Natalii, uznał ją za swoją panią. Kiedyś, gdy ktoś nie domknął drzwi, wybiegł ze stajni i ze swojej zagrody na łąkę. Najpierw przemierzał ją swawolnie, przy okazji niszcząc wszystko, co stanęło mu na drodze, ale później poczuł się nieswojo. – Widać było, że jest przestraszony – mówi Lidia.
Macieja wtedy nie było, więc poprosiła o pomoc w okiełznaniu konia sąsiadów.

Bezskutecznie próbowali go złapać. Wyrywał się, uciekał, był coraz bardziej nerwowy. W pewnym momencie Lidia zaczęła się bać, że koń stratuje nie tylko indiańską wioskę, ale wbiegnie do domu i zamieni go w pobojowisko. Nagle zauważyła Natalkę, która po prostu zwyczajnie podeszła do Indusa, chwyciła go za uzdę, po czym wprowadziła konia do stajni. Za drobną, filigranową dziewczynką szedł jak baranek. Później Lidia dowiedziała się, że Natalia właśnie skończyła czytać „Zaklinacza koni” pióra Nicholasa Evansa.

Źródło: Wróżka nr 6/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl