U królowej Bony

Duch z trumiennego portretuDuch z trumiennego portretu
Kiedy Borkowscy zamieszkali w Sobkowie, pod dachem była tylko jedna baszta. Kiedy teściowa zobaczyła, co kupili, nie odzywała się do Andrzeja przez całe pół roku. Spali na karimatach na podłodze w okrągłej, sklepionej baszcie, a za dnia sprzątali gruzy, próbując opanować chaos. Andrzej sprzedał dom na warszawskiej Saskiej Kępie i odbudował średniowieczny dwór i fragment fortalicji.

We wnętrzach urządzili salę weselną. Okoliczni mieszkańcy uwierzyli, że to nie szaleństwo. Że do zamku wróci życie, a wtedy i oni będą tu mieli pracę. Ale nie było łatwo. Pewnego dnia zorientowali się, że na koncie zostało pięć złotych. Gdyby i je zabrali, trzeba by było zlikwidować rachunek.

– Bałam się – nie kryje Alicja. – Bałam się, co z nami będzie. Dzieci rosną, trzeba je na studia posyłać... Ale my w trudnych chwilach jesteśmy razem.

– Bez oparcia w żonie nic bym nie zdziałał – przyznaje Andrzej – choć mam zdolność tłumaczenia sobie, że „jakoś to będzie”. Ale wtedy, w 2000 roku, doszliśmy do dna. Bo jeśli człowiek przestaje spłacać kredyt, to nie ma litości.
Ostatkiem sił udało im się zorganizować przyjęcie weselne. Alicja gotowała bez wytchnienia. Andrzej z przyjacielem, Jackiem Pieczonką, przygotowali część artystyczną. Rycerz w zbroi konno wjechał do sali weselnej... rozeszło się, że jeśli wesele ma być niezwykłe, to właśnie w Sobkowie. Zapłacili raty...

Wkrótce potem zadzwonił telefon.
– Panie Borkowski, mam coś, co należy do zamku – powiedział głos. – Jeśli ma pan ochotę, proszę przyjechać.
Andrzej pojechał. Samotny dom. Las. Wieczór, mroczno, wiatr wyje. Zastukał. Gospodarz prowadzi go do środka i spod łóżka wyciąga spore zawiniątko. Kładzie na stół. Blacha dźwięczy. Odwija wiekowe płótna...
– Portret trumienny Jozafata Szaniawskiego – mówi. Andrzej spogląda prosto w oczy mężczyzny o zaciętym, chmurnym spojrzeniu.
– Cena wynosi pięć tysięcy – słyszy.
– Wiem, że jest tyle wart – Andrzej kiwa głową – ale mam tylko tysiąc na koncie, więc nic z tego...

reklama

Borkowski już siedział w samochodzie, kiedy coś go tknęło. Wraca i mówi: – Wie pan, kto ma taki portret w domu, musi być gotowy na różne nieszczęścia.
Nie minęły dwa dni, kiedy dostał telefon: – Niech będzie tysiąc, niech go pan zabiera. Nie wiem, skąd pan wiedział, ale obraz jest w naszej rodzinie od kilkunastu pokoleń i kto go ma, choruje i umiera. Teraz choruje nasza córka, pieniądze były potrzebne na leczenie. I tak Jozafat wrócił do siebie. Ale Borkowscy czuli się nieswojo. Po trzech dniach padł najlepszy Arab z zamkowej stadniny, choć był zupełnie zdrowy. Wtedy się przestraszyli. Tymczasem zamek zaczął na siebie zarabiać.

– To goście go remontują – Andrzej nie kryje dumy w głosie – ja tylko kieruję pieniądze na odpowiednie zadania. Na początku myślałem, którą dziurę łatać najpierw, a którą potem. Teraz myślę o detalach: obrazach, meblach, wyposażeniu.

Można tu zobaczyć katowski topór i miecz, autentyczną, jedną z kilku ocalałych w świecie, lancę husarską, działa i hakownice. No i olbrzymi obraz „Władysław IV pod Smoleńskiem”, który wedle szkiców olejnych Matejki wykonał Piotr Walerski. Obraz jest w użyczeniu, bo trudno znaleźć dość wielką salę, w której dałoby się go wystawić. Można go oglądać, dopóki nie znajdzie nabywcy.

Sobków to ciągła praca. Z jednej strony remont bez końca, z drugiej trzeba sprawić, żeby goście chcieli tu dotrzeć. Jacek Pieczonka zorganizował konną drużynę rycerską. Można tu jeździć konno, powozem, królewską karetą, po Nidzie pływa barokowa gondola. Ale najważniejszy jest teatr.

– Działania teatralne to zasługa Lecha Sulimierskiego. Znakomity aktor z kieleckiego teatru zaproponował nam kiedyś, żebyśmy wystawili w zamku „Panią Twardowską” – opowiada Alicja – i świetnie nam się to udało. Więc zainwestowaliśmy w stroje z epoki i rozbudowaliśmy przedstawienie o pojedynki na szable, tańce, Andrzej poczuł się aktorem, bo gra Twardowskiego...

– Jeździmy z tym spektaklem na przeglądy. To się zrobiła poważna sprawa – śmieje się Andrzej. – Latem odgrywamy bez zapowiedzi odwiedziny królowej Bony.

Miejsce na ziemi Miejsce na ziemi
Tymczasem portret trumienny mnożył problemy. Stał się tematem wieczornych dyskusji. Niektórzy patrzyli na portret z szacunkiem, ale inni wystawiali go na pokuszenie. Zaczęło się od imprezy integracyjnej dla dyrektorów banków. Jeden nie wierzył w duchy i zakpił z Jozafata w żywe oczy. Po kolacji wszyscy wstali, ale kpiarz nie mógł się ruszyć. Doznał porażenia nerwów i całkowicie go sparaliżowało. Trzeba było wezwać karetkę. Menedżer spędził w szpitalu trzy miesiące, a potem wrócił, zamknął się sam na sam z portretem i gadał z nim jak z człowiekiem.

– Już się ze spraw, których nie pojmuję, śmiać nie będę – powiedział kasztelanowi. W Sobkowie odbywają się klasyczne koncerty. Kiedyś przyjechała piękna gitarzystka. Zagrała. Dostała owacje, schowała instrument do futerału. W czasie przyjęcia jej ojciec rzucił serwetką w twarz Jozafatowi.

– Widzicie! – zatryumfował. – Nic się nie wydarzyło. Po kolacji dziewczyna sięga do futerału, żeby jeszcze raz zagrać. Podnosi wieko. A instrument w drzazgach, choć przecież futerał stał cały czas spokojnie na oczach ludzi i nikt się do niego nie zbliżał. Andrzej musiał jej szukać noclegu w innym hotelu i to nie bliżej niż w Kielcach. Kilka dni potem Alicja zobaczyła ducha, kiedy przechodził przez jej pokój.
– Nie... trzeba coś z tym zrobić – postanowił wtedy Andrzej. Ale zanim zdążył, przyjechali reporterzy z panem egzorcystą.

Pan egzorcysta nawet się nie przywitał, tylko szparko ruszył do najstarszej części zamku, właśnie tam, gdzie wisiał portret.
– Kręcimy – szepnęła pani reporter i kamerzysta pobiegł za nim.
– No... jest tu – mruknął egzorcysta zadowolony – ale nie chce się nam pokazać.
– To zapalę światło – zaoferował się Andrzej.

Nacisnął kontakt. Korki strzeliły w całym obiekcie.
– Masz to? – wyszeptała pani reporter.
– Mam – uspokoił ją operator.
Andrzej podszedł do tablicy i wcisnął korki. Ale energooszczędne żarówki ledwo się tliły. Jakby coś tłumiło ich moc.
– Mówiłem, że się nie pokaże – egzorcysta wzruszył ramionami.
– E... tam – Andrzej nie dał za wygraną. Przyniósł z warsztatu generator i reflektor, jakiego używa się przy naprawach samochodów. Odpalił generator, włączył reflektor i... usłyszeli tylko, jak trzaska szkło żarówki.
– Ja mam dość – skapitulowała pani redaktor. – Potrzebuję kawy.
– A ja zrobię zdjęcia – postanowił operator. – Ustawię cyfrówkę na statywie, będzie okej.

Zostawili go i poszli na kawę do zamkowej restauracji. Po kwadransie przybiegł, zgrał zdjęcia do laptopa. Obraz wyszedł wyraźnie, jak żyletką wycięty. Gruba złocona rama, mundur, peruka nawet, ale twarz Jozafata kompletnie rozmazana. Jakby we mgle.
Następnego dnia Andrzej poszedł do proboszcza.
– Niech ksiądz weźmie portret do kaplicy, gdzie jest jego sarkofag – poprosił.
– A idź pan, kasztelanie – żachnął się ksiądz – przecież ja dobrze wiem, co się z tym portretem dzieje.
Ale od słowa do słowa ustalili, że portret powinien jednak być tam, gdzie powinien.
I następnego dnia zawisnął w kaplicy. Do zamku Andrzej zamówił wierną kopię, ale już nie na blasze, tylko zwyczajną, na płótnie.
Od tej pory duch Jozafata nikomu się nie ukazał.

– Widać każdy powinien być tam, gdzie jego miejsce – wzdycha Andrzej. – Myśmy z Alicją odnaleźli swoje.
– Miał być dworek na stare lata, a jest mnóstwo pracy – uśmiecha się Alicja – ale lubimy to.
– Bo to przygoda. Lubimy tę odświętną, uroczystą atmosferę, teatr, muzykę poważną, wesela, co się zaczynają od poloneza w kontuszach i przy szablach, jak w „Panu Tadeuszu”... Pamiętam, jak tu wszedłem pierwszy raz. Pamiętam to uczucie, że przeniosłem się w czasie. Wszystko, co zrobiliśmy, zrobiliśmy właśnie po to, żeby każdy, kto nas odwiedzi, też mógł przenieść się w czasie.

Przed wojną w Polsce mieliśmy ponad 26 tysięcy dworków i pałaców. Do dziś ocalało około 2 tysięcy...


Grzegorz Kapla
www.zameksobkow.pl

Źródło: Wróżka nr 6/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl