Klucz

Był koniec listopada. Kobieta trochę spóźniona wbiegła do mojego gabinetu. Mocno zarumieniona na twarzy, wniosła zapach dobrych perfum.


– Jestem Marta – powiedziała od progu. – Zaparkowałam dość daleko i idąc tu, trochę zmarzłam. Wiatr taki zimny... Czy mogę prosić o filiżankę herbaty. Najlepiej z miodem.

Usiadła naprzeciwko mnie, spokojna, opanowana. – Właściwie nie wiem, po co tu przyszłam – zaczęła pewnym głosem. Ale mój kolega tak mnie namawiał na tę wizytę.

Ja jednak swoje widziałam. Marta cierpiała, ale starała się to ukryć. Zobaczyłam jeszcze coś więcej. Ona nie przyszła tu sama. Wjechała windą, ale po schodach biegł za nią mężczyzna w skromnej dżinsowej kurteczce. To nie był człowiek z krwi i kości. Widziałam ducha. Pomyślałam, że to ktoś z jej bliskich zmarłych.

No tak, przecież to listopad, ponad trzy tygodnie temu było Wszystkich Świętych.

– I co, i co pani mi powie? – jej głos wyrwał mnie z chwilowej zadumy.
– Kim jest Bogdan? – zapytałam. Widziałam go, stał obok niej. Patrzył mi w oczy. Marta zbladła, twarz jej stężała. Z piersi wyrwał się szloch, po policzkach popłynęły łzy. Przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
– Bogdan zginął w wypadku samochodowym, dwa lata temu – wykrztusiła wreszcie. – Nie mogę się z tym pogodzić.

Poznała go kilka lat wcześniej. Od pierwszego dnia wiedzieli, że będą razem. Oboje po przejściach. Początkowo nie szukali miłości. Połączyła ich praca, a potem przyszło to cudowne uczucie wielkiej wspólnoty dusz. Wiedziała to na pewno – Pan Bóg postawił go na jej drodze. Nie przypuszczała, że ich szczęście potrwa tak krótko.

A Bogdan stał przede mną. Chciał, bym jej przekazała, że on ją kocha. Poczułam się nagle jak Whoopi Goldberg w filmie „Uwierz w ducha". Przecież Marta go nie widziała. Chciał, żebym ręką dotknęła jej dłoni. Nie odważyłam się.

– On chce, żebym zapytała o jakiś klucz od mieszkania, z którego już pani nie korzysta... Bardzo ją to poruszyło, znów zaczęła szlochać. Okazało się, że chodzi o klucz od mieszkania, które wspólnie wynajmowali. Po śmierci Bogdana nie chciała w tym mieszkaniu zostać. Ale nadal ma do niego klucz, nosi go w pęku z innymi kluczami.

reklama


– Bogdan prosi, bym przekazała, że zatrzymując ten klucz, nie pozwala pani zamknąć rozdziału życia, który się już skończył. Stoi pani w zawieszeniu pomiędzy przeszłością i teraźniejszością. Ten klucz nie pozwala pani wyjść z żałoby i wrócić do rzeczywistości.

– Ale ja chcę myśleć, że on tylko na jakiś czas wyjechał – zaprotestowała. – I że niebawem wróci.

Gdy w rocznicę jego śmierci jechała samochodem na cmentarz, uległa wypadkowi. Ucieszyła się, że Bogdan chce ją zabrać. Ale wyszła z tego bez szwanku. On przyśnił się jej następnego dnia i powiedział, że ona ma żyć. Że da radę!

– Proszę pojechać nad morze lub nad rzekę i wrzucić klucz do wody – powiedziałam na koniec spotkania. – Niech wartki nurt poniesie go daleko, jak najdalej od pani. W ten sposób pozwoli pani ukochanemu odejść. A sobie otworzy nowy rozdział życia. Przed panią jeszcze wiele dobrego.

Kiedy Marta wyszła, znowu popadłam w zadumę. Oboje z Bogdanem przeżyli razem piękną miłość, która trwa nawet po śmierci. To bardzo budujące, że w dzisiejszym rozpędzonym świecie są jeszcze ludzie, którzy potrafią tak kochać.

A Marta ma teraz w Bogdanie swojego Anioła Stróża. On nadal stał przede mną. Czułam płynącą od niego wdzięczność. Przyprowadził Martę do mnie, żebym jej pomogła pogodzić się z jego śmiercią. Po chwili już go nie było. Różne sytuacje spotykają mnie w moim gabinecie. To było dla mnie niesamowite przeżycie.

Aida Kosojan-Przybysz
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 1/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl