Niezatarte szlaki HERstorii

Przywracają pamięć o tych, o których chciała zapomnieć historia. Nazywają je swoimi Przodkiniami, choć o więzach krwi mowy nie ma. Z detektywistycznym zacięciem badaczki z Krakowa tropią zatarte szlaki odważnych kobiet z przeszłości, bo łączy je z nimi pokrewieństwo wyborów.

Niezatarte szlaki HERstoriiCzłonkinie Krakowskiego Szlaku Kobiet – socjolożki, polonistki, dziennikarki i ekonomistki razem napisały „Przewodniczkę po Krakowie emancypantek”. Chcą opowiedzieć o kobietach, które tworzyły i działały w jednym mieście, ale niejednokrotnie miały przecież wpływ na losy kolejnych pokoleń Polek.

Paulina i Dora w białych, lekarskich fartuchach pochyliły się nad łóżkiem Natalii Saraty. Wyglądały na zaniepokojone. Natalia miała wysoką gorączkę, była poważnie przeziębiona. W mieście pod Wawelem zapadała noc. W mieście, które Natalia dawno już uznała za swoje, choć urodziła się i wychowała w Szczawnicy.

Od zawsze chciała studiować w Krakowie. Skończyła socjologię, a po niej europeistykę. I jeszcze gender studies. Kompletnie wbrew wizji taty, który w córce widział prawniczkę, wbrew profesorce od historii, która chciała, żeby studiowała… lingwistykę stosowaną. Ale to Natalia dokonała wyboru. Sama. Nigdy tego nie żałowała.

Powoli Natalia zasypiała. Wciąż jednak miała głowę pełną myśli. Przypomniała sobie, jak na studiach wyjechała do Londynu, gdzie przez prawie pół roku wstawała o świcie, by najpierw posprzątać mieszkania londyńczykom, a potem przez 12 godzin opiekować się trzema małymi dziewczynkami. Była potwornie zmęczona. I szczęśliwa.

– Wtedy po raz pierwszy poczułam, jak niesamowicie jest decydować o sobie, samodzielnie wybierać swoją drogę i kształtować ją po swojemu – wspomina. Ta droga przyprowadziła ją znów do Krakowa. Wróciła i na cztery lata jako wolontariuszka związała się z Festiwalem Kultury Żydowskiej. Wtedy po raz pierwszy, na poważnie, zetknęła się ze światem krakowskiego Kazimierza, przedwojennej, tętniącej życiem żydowskiej dzielnicy-miasteczka, którą kiedyś zamieszkiwali filozofowie i cudotwórcy, a w ciągu zaledwie kilku lat wojny przestała istnieć. Przestała istnieć nie tylko dlatego, że hitlerowcy wymordowali całą społeczność miasteczka, ale także dlatego, że zapomnieli o niej zupełnie, na długie dziesięciolecia, powojenni mieszkańcy Krakowa.

reklama

– To było dla mnie niezwykłe doświadczenie – dodaje Natalia. – Spotkanie z wypieraną przez lata i nieoczekiwanie przywracaną do życia historią.
Natalia zasnęła w końcu gorączkowym snem. Wcześniej przez cały dzień czytała książkę. Jej tytuł brzmiał „Siostry Malinowskiego, czyli kobiety nowoczesne u progu XX wieku”. Napisała ją w 2006 roku, zainspirowana dziennikiem znanego etnologa i podróżnika, krakowska antropolożka i socjolożka Grażyna Kubica. Postanowiła odtworzyć losy wybitnych kobiet, które pojawiły się na kartach „Dziennika” Malinowskiego. Pisarek, malarek, uczonych, zaangażowanych często w pracę na rzecz innych i walczących o prawa kobiet. I najczęściej zapomnianych.

Tak jak zapomniane zostały Paulina i Dora Wasserberg, krakowskie lekarki, siostry. Żydówki. Pełne pasji i ciekawości świata. Odważne i wszechstronnie wykształcone. Wystarczy prześledzić program studiów Pauliny. Na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym kilka lat wcześniej kobiety nie miały prawa w ogóle studiować, Paulina Wasserberg zgłębiała tajniki chemii, fizyki i geometrii, jak też budowę wszechświata. Zaliczała zajęcia z zoologii, embriologii i filozofii oraz pedagogiki. Być może na początku chciała być nauczycielką. Ówcześni mężczyźni na taki zawód dla kobiety spoglądali jeszcze względnie łaskawym okiem. Ostatecznie jednak postanowiła zostać lekarką. Nie miała łatwo.

W tamtych czasach w Krakowie pamiętano jeszcze znakomicie słowa słynnego profesora, chirurga Ludwika Rydygiera, który pod koniec XIX wieku zapowiadał, że prędzej mu włosy na wewnętrznej stronie dłoni wyrosną, niż medykami będą kobiety. A potem publicznie nawoływał: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!”. Ostatecznie, dzięki swojemu uporowi i pasji, Paulina nie dość, że została lekarką, to jeszcze członkinią zarządu Towarzystwa Lekarskiego. Najchętniej leczyła dzieci. Dzieci z robotniczych domów, które chorowały, a czasem umierały w nędzy. Poświęcała się im bezgranicznie. A potem wybuchła wojna. Dora i Paulina Wasserberg trafiły do żydowskiego getta.

W listopadzie 1943 roku, w drodze na egzekucję lekarzy obozu w Szebniach pod Jasłem siostry postanowiły odebrać sobie życie. Zażyły truciznę. Natalia czytała o losach lekarek z wypiekami na twarzy. Podobnie jak o losach kilkunastu innych nadzwyczajnych kobiet, wydobytych z zapomnienia. Z wieloma poczuła wręcz namacalną bliskość.

Kiedy zamykała oczy, widziała je, jak przemierzają brukowane ulice Krakowa w kapeluszach i powłóczystych sukniach, u progu XX wieku, w przestrzeniach miasta, w których ona żyje ponad 100 lat później. Powoli dochodziło do niej, jak trudnych przodkinie współczesnych krakowianek musiały dokonywać wyborów, by móc pracować i działać społecznie. Jak wiele musiały przełamywać barier, by często w biedzie studiować, a potem zdobywać się na niezależność. Ona takich akurat barier przełamywać nie musi.

– Dzięki właśnie Paulinie i innym kobietom, które zmieniały oblicze konserwatywnego Krakowa, wyciskając na nim swoje kobiece piętno. Jak to możliwe, że o nich zapomniano? Dlaczego nie ma o tym słowa w podręcznikach i przewodnikach? – pomyślała Natalia, kończąc książkę Grażyny Kubicy. Nagle przeszło jej przez myśl, że historie całej rzeszy wyjątkowych kobiet, które kiedyś miały wpływ na losy miasta, choć miasto nie chce dziś o tym pamiętać, mogą jeszcze zostać odzyskane. Dzięki ich przybranym wnuczkom.

Co ciekawe, podobne refleksje po przeczytaniu „Sióstr Malinowskiego…” przyszły do głowy innej krakowiance z wyboru, Ewie Furgał.
I tak we wspólnie założonej przez Natalię Saratę i Ewę Furgał Fundacji Przestrzeń Kobiet narodził się Krakowski Szlak Kobiet. Cel: przywracanie historii. A właściwie HERstorii, pisemna rekonstrukcja życiorysów zapomnianych niezwykłych Polek i Żydówek, najczęściej emancypantek. Po to, by szlaki ich życia nigdy więcej nie zostały zatarte.

Krakowskim Szlakiem Kobiet idą socjolożki, politolożki, polonistki, dziennikarki i ekonomistki, przewodniczki po Krakowie, judaistki i historyczki sztuki. Kobiety, które niezależnie od tego, czym na co dzień się zajmują, po godzinach ślęczą w archiwach i bibliotekach, ze strzępów starych notatek, dokumentów, wspomnień, pamiętników próbują, choćby częściowo, przywrócić biografię Przodkiń.

Węszą po kamienicach, w których mieszkały dawne krakowianki, usiłują odnaleźć choćby potomków ludzi, którzy znali je za życia, pilnie przeszukują najdziwniejsze zakamarki Krakowa. Prowadzą iście detektywistyczną pracę, aby opowiedzieć nam o kobietach, które choć tworzyły i działały w jednym mieście, to niejednokrotnie miały przecież ważny i znaczący wpływ na losy kolejnych pokoleń Polek z każdego zakątka kraju. Co ciekawe, spotkanie każdej z badaczek z historią wybranej Przodkini ma zawsze szczególny, często osobisty wymiar.

– W „Stu latach samotności” Márquez napisał, że człowiek nie należy do żadnej ziemi, dopóki nie ma w niej pogrzebanych swoich bliskich – mówi Ewa Furgał, absolwentka stosunków międzynarodowych i gender studies, która współtworzy Krakowski Szlak Kobiet i jest współzałożycielką Fundacji Przestrzeń Kobiet. – W tym sensie jestem z Krakowem już głęboko związana. Dlatego że właśnie tutaj, na cmentarzu Rakowickim, leży Marcelina Kulikowska.

Kim była Marcelina? Tę urodzoną na Podolu w 1872 roku poetkę, pisarkę, reporterkę, wreszcie działaczkę społeczną, zaangażowaną w samokształcenie się kobiet, Kraków przełomu XIX i XX wieku zapamiętał, na chwilę, z powodu jednego skandalu. Który, zresztą, zakończył jej karierę nauczycielską. W 1904 roku bezwyznaniowa Marcelina odmówiła towarzyszenia na mszy uczennicom, którymi się zajmowała w żeńskim gimnazjum.

– Nie mogła tego zrobić, bo było to niezgodne z jej przekonaniami – wyjaśnia Ewa, dodając, że z Marceliną łączy ją wiele. Bezwyznaniowość również. Ale także to, że tak jak Marcelina przyjechała do Krakowa (pochodzi z Olsztyna, studiowała w Łodzi), nie znając w nim niemal nikogo, pisze wiersze i fascynuje się historią. I suicydologią, nauką zajmującą się samobójstwami.

Ewa często zastanawia się, dlaczego Marcelina się zabiła? Dlaczego napisała w pamiętniku: „ostatnia… ostatnia chwila… kto żyć nie umie – niech ginie…”.
Kiedy wybuchł skandal, Marcelina straciła pracę, jej ateizm wyszydzała krakowska prasa. Coraz częściej dopadała ją choroba, którą dziś określilibyśmy jako depresję. W 1910 roku emancypantka strzeliła sobie z rewolweru w serce.

– Myślę, że podobnie jak ja była nadwrażliwa, przez swoje odważne, niekonformistyczne wybory często czuła się samotna – sądzi Ewa.
Podobnie uważa Agnieszka Brożkowska, która zawodowo zajmuje się zarządzaniem i planowaniem strategicznym. Ale po warsztatach organizowanych przez Krakowski Szlak Kobiet stała się również autorką eseju poświęconego Kulikowskiej, w wydanej w ubiegłym roku I części „Przewodniczki po Krakowie emancypantek”. Książka ukazała się pod redakcją Ewy Furgał. Agnieszka, po wielu dniach i nocach spędzonych nad archiwaliami związanymi z Kulikowską, doszła do wniosku, że być może bezpośredni wpływ na jej decyzję miała samobójcza śmierć innej działaczki społecznej i literatki Faustyny Morzyckiej, która otruła się niecały miesiąc przed samobójstwem Marceliny.

– Była osobą pełną wątpliwości i wątpienia, nie tylko w siły nadprzyrodzone, ale nawet w człowieka – dodaje Agnieszka.

Źródło: Wróżka nr 8/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl