Gdyby Elka nie usłyszała gdzieś przysłowia, że „lepiej płakać w mercedesie, niż śmiać się w tramwaju", to pewnie nie zdecydowałaby się wyjechać ze swojego miasteczka...
...z Witoldem, reżyserem z telewizji, który w tym jej zadupiu kręcił coś do swojego filmu.
To był stary dziad (miał chyba z 37 lat, a ona 18) i nawet nie był przystojny, ale stracił dla niej głowę i obiecał jej wszystko. No to z nim wyjechała.
Matce zostawiła na stole list, że maturę zda potem, bo teraz jest jej 15 minut, i że się odezwie, jak się urządzi.
No i faktycznie się urządziła. Po roku Witek kupił jej pierścionek z brylantem. Postanowili się pobrać za granicą, w polskim konsulacie, żeby uniknąć weselnego przedstawienia. Elka przysłała matce zdjęcie ze ślubu z dopiskiem: „Okazuje się, że można śmiać się w mercedesie!".
O tym, że „ten się śmieje, kto się śmieje ostatni", przekonała się trzy lata później, gdy dowiedziała się, że jej mąż ma nową muzę, 16-letnią, i że to koniec jej, Elki, epoki w mercedesie. Powiedziała sobie jednak „nie płacz Elka" i zatrudniła naprawdę dobrego adwokata. Rozwód był dla Witolda boleśnie kosztowny.
Elka wraz z nazwiskiem zmieniła imię na bardziej szlachetne – Eliza. Postanowiła zrobić maturę i pójść na studia. Maturę zdała, ale jadąc samochodem, wpadła w poślizg i trafiła do szpitala. Z katastrofy pamiętała tylko młodego mężczyznę o jasnych włosach, który wyciągnął ją z wozu. Była pewna, że to jej Anioł Stróż. Mówił do niej po imieniu, prosił, by na siebie uważała, i uśmiechał się anielsko. Nikt inny go tam nie widział.
reklama
404 Not Found
Not Found
The requested URL was not found on this server.
Eliza zmieniła swoje życie. Otworzyła dom dla ciekawych ludzi w potrzebie... Jedyne, czego od nich oczekiwała, to uszanowania jej zasad. Miała teraz bowiem zwyczaj dziękowania przy posiłkach warzywom, które jadła sama lub ze swoimi gośćmi, ludziom, którzy je przygotowali, a wieczorem za wszystko, co spotkało ją tego dnia. Uważała, że w ten sposób utrzymuje bezpośredni związek z matką naturą. Dawało jej to poczucie sensu życia.
Na początku kolejnego roku pojawił się w domu Elizy Japończyk Kaito, kucharz sushi, który zapragnął w Polsce zapuścić korzenie. – Wyjdź za mnie – niespodziewanie oświadczył się Elizie. – Będę mógł legalnie otworzyć tu restaurację.
Eliza zgodziła się na ślub i wkrótce jako żona sfinansowała połowę japońsko-polskiego przedsięwzięcia. Dzięki znajomym pierwszego męża udało się jej uczynić z restauracji sushi modny w mieście lokal. I wówczas pojawiła się w jej domu Mariko, narzeczona jej męża. Zanim Kaito poprosił Elizę o rozwód, sama mu to zaproponowała.
– Skoro uważasz, że wszystko, co cię spotyka, jest zgodne z twoim przeznaczeniem, to może warto, byś je poznała – podpowiedziała Elizie koleżanka ze studiów i zaciągnęła ją do mnie. Przyszły w deszczowy listopadowy dzień.
Eliza wyglądała na przygnębioną. Tymczasem karty mówiły, że wkrótce w jej życiu pojawi się ktoś, z kim będzie mogła stworzyć prawdziwą rodzinę. Marzyła o tym.
– Skąd ma pani tę obrączkę? – zapytałam, wskazując na jej dłoń. – Cztery lata temu miałam wypadek samochodowy. Mogłoby się to dla mnie gorzej skończyć, gdyby młody mężczyzna... Gdy się ocknęłam w szpitalu, trzymałam w dłoni obrączkę z ornamentem. Widocznie mu ją ściągnęłam z palca...
– Musiał mieć bardzo małe palce. Czasami jakaś rzecz wiąże nas z losem innej osoby, której nie znamy – powiedziałam.
– To znaczy, że go znowu spotkam – ożywiła się.
Potwierdziłam.
Po sprzedaży swojego eleganckiego mieszkania Eliza kupiła klitkę na poddaszu rudery po drugiej stronie rzeki. Za resztę pieniędzy założyła fundację „Anioły Są Wśród Nas". Dom, w którym zamieszkała, nie był remontowany od czasu wojny, mury nosiły ślady pocisków, okna się rozpadały, a na klatce schodowej skrzypiały drewniane schody. Tylko na podwórku-studni ktoś dbał o figurę Matki Boskiej. Zawsze u jej stóp stały świeże kwiaty i paliły się czerwone lampki. Na ławeczce przed figurą Eliza zauważyła często siedzącego samotnie, nawet do późna, mężczyznę. Po pewnym czasie zorientowała się, że są sąsiadami przez ścianę. Szybko się zaprzyjaźnili.
– Skąd masz tę obrączkę? – zapytał ją któregoś dnia Dawid, gdy siedzieli na ławeczce przed figurą.
– Znalazłam w szpitalu – powiedziała. Nie chciała opowiadać o Aniele Stróżu.
– To obrączka mojej zmarłej żony. Mam taką samą – pokazał Elizie swoją dłoń. – Jej zaginęła w szpitalu; gdy oddawali mi jej rzeczy, nie było jej tam...
– Dostałam ją od mojego Anioła Stróża – poprawiła się Eliza.
Już nie dbała o to, że weźmie ją za wariatkę. I opowiedziała mu całą historię. Eliza i Dawid zamieszkali razem i razem prowadzą fundację. Mówią, że coraz więcej ludzi wierzy, że... anioły są wśród nas.
Anna Złotowska fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.