Tatuś zastrzelił mamunię


Od wyjazdu z matką minęło właśnie dziewięć lat, a od wyjazdu z żoną osiem, gdy Łowczyk opowiedział swoją historię. Otóż postanowił z rodziną uciec na Zachód. Przeprawiali się nocą przez Odrę na pontonie, gdy ich zauważono. Zaczęła się strzelanina. Ponton się wywrócił, on dopłynął do brzegu. Co z resztą rodziny – nie wie. Zgubił ich w ciemnościach, w rzece. Może są w Niemczech, może się potopili?

To była świetna historia. Trudna do sprawdzenia. Żyli, nie żyli. Nikt nie wiedział. Z Odry ciągle wyławiano zwłoki uciekinierów. Czy były wśród nich zwłoki kogoś z rodziny Łowczyków? Po dziewięciu latach nie sposób było to ustalić. Janowi Łowczykowi groziła więc co najwyżej kara za próbę nielegalnego przekroczeni granicy.

Śledztwo stanęło w miejscu. Podejrzany trzymał się swojej wersji. I co tu dużo mówić, była ona i spójna, i inteligentna. Zwłok nie było, dowodów nie było. Wyglądało na to, że zbrodniarz się wyłga. Ale wtedy pojawił się nowy trop. Choć z początku wydawał się dość kiepski.

W Chorzowie, gdy pracował w hucie, Łowczyk postawił krzyżyk przy nazwisku matki i ojca. A taki był zwyczaj, że krzyżyk stawiano, gdy ktoś nie żył. – Więc jak to – zapytał śledczy – to było przecież wcześniej niż ta wasza historia z przeprawą przez Odrę. Według tego, co mówicie, to wasza matka jeszcze wtedy żyła. A wy tu krzyżyk postawiliście! Wpadliście! Kłamiecie! I o dziwo, Łowczyk nieoczekiwanie pękł. Opowiedział, jak to się wszystko zdarzyło. Płacząc opowiedział.

W 45 roku z matką dotarł do Kosinowa w powiecie Trzebnickim. Zajęli stojący na uboczu domek. Zamierzali spędzić w nim zimę. Pokłócili się o stare sprawy. Jak to w rodzinie. Matka po raz n-ty zarzucała mu, że zmarnował schedę po ojcu. Ojciec Łowczyka trudnił się lichwą i po jego śmierci syn rzeczywiście przechwycił część pieniędzy, a części nie udało mu się odzyskać. Matka nieustannie miała do niego o to pretensje. Łowczyk z kolei zarzucał jej, że jak był mały, włożyła go do koryta dla świń, by go zjadły.

reklama
404 Not Found

Not Found

The requested URL was not found on this server.



Łowczyk zakończył spór tak, że wyjął z walizki swojego obrzyna, tzn. karabinek z obciętą lufą, sprzęt wówczas niezbędny dla każdego przedsiębiorczego eksplorera Ziem Odzyskanych i zakończył swój konflikt z rodzicielką. Potem pochował ją pod kartoflami w piwnicy. I zniknął.

Jeśli nie rzuci kochanki

Wrócił do domu, do żony. Opowiadał wszędzie, że matka po kłótni z nim postanowiła sama szukać szczęścia na Ziemiach Odzyskanych. I wszystko byłoby dobrze, gdyby po pijaku swojej Michasi się nie wygadał.

Michasia była przerażona, ale milczała. Do czasu, gdy się dowiedziała o jego romansie. Wtedy zagroziła, że go zadenuncjuje, jeśli nie rzuci kochanki. Był w jej
rękach. Wrócił jak trusia do domu, ale Michasi postanowił się pozbyć. Zanim go wyda. Kupił parabellum, poręczniejsze niż obrzyn. I wymyślił przeprowadzkę na Ziemie Odzyskane.

Gdy po długiej podróży wysiedli całą gromadką w Jeleniej Górze, okłamał żonę, że konie po nich przyjadą. Chciał doczekać zmroku. Czekali na te mityczne konie cały dzień. A potem, gdy już zapadł zmrok, zaproponował, by iść pieszo. Bagaże zostawili u jakiejś Niemki, a sami poszli w kierunku lasu, rzekomo do ich nowego gospodarstwa, które zgodnie z jego opowieściami miało na nich nieopodal Jeleniej Góry czekać.

Łowczyk niósł swojego ulubieńca pięcioletniego Piotrusia, Michalina prowadziła siedmioletniego Dionizego. Kiedy już się zagłębili głęboko w ciemny las, Łowczyk oddał dziecko żonie i został z tyłu. Wyjął broń i strzelił jej w plecy. Osunęła się bez słowa. Odciągnął bezwładne ciało w krzaki i odszedł z chłopcami, jakby nigdy nic. Kiedy już przeszli kilkaset metrów, zapytał Dionizego, czy wie co się stało.

– Tak – odparł synek – tatuś zastrzelił mamunię. Poszli dalej. Po przejściu następnych kilkuset metrów Łowczyk położył w stogu przysypiającego Piotrusia i poszedł dalej z Dionizym. Niezbyt daleko. Przy stercie kamieni strzelił mu w serce. Potem przykrył zwłoki kamieniami i odjechał najbliższym pociągiem z Piotrusiem, swoim ulubieńcem, do Chorzowa.

Co się stało z mamunią

Tam, w Chorzowie, wszedł do małej restauracyjki na przedmieściu. Zamówił setkę i piwo. Dał dziecku jeść i zaczął z nim rozmawiać. I znowu zapytał młodszego synka, czy wie, co się stało z mamusią. Chłopczyk zaczął spazmatycznie płakać i łkając powiedział, że mamusia się przewróciła, bo tatuś ją zastrzelił. Łowczyk kupił małemu w bufecie czekoladę, a potem wziął na ręce i wyszedł z knajpki. Poszedł z synkiem na hałdy huty, w której ongiś pracował. Gdy wdrapali się na górę, zastrzelił małego i przysypał go żużlem.

Proces Jana Łowczyka odbył się w roku 1955. Skazano go na karę śmierci za czterokrotne zabójstwo. Na podstawie amnestii z roku 47 sąd zmniejszył mu karę do lat 15. W sierpniu 1968 roku Jan Łowczyk opuścił więzienie. Miał wtedy lat 50.

Manula Kalicka
il. Edyta Banach-Rudzik
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 9/2014
Tagi:
Już w kioskach: 10/2025

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka