Strona 2 z 2
Znów zganił się w myślach. Rozważał szczegóły jej urody, jakby go to obchodziło. Przecież za chwilę wyjdzie z tego szpitala i koniec... Pojedzie do Hiszpanii, do swojego kolorowego życia, w którym dotąd nie zdarzyła się żadna tragedia i wszystko świetnie się układało.
Ona nie może zostać sama
Jednak następnego dnia znów przyjechał... I jeszcze następnego. Chciał koniecznie wiedzieć, dlaczego to zrobiła. Choć właściwie nie powinno go to interesować. Był świetnie wychowany, pogardzał wścibstwem, wtrącaniem się w cudze życie. – Widziałam pana tyle razy na spacerze z psami, ale później pan znikł – powiedziała kiedyś.
Opowiedział jej o Hiszpanii. Sam wybrał ten kraj na studia, choć rozważał astronomię w Polsce albo jakiś kierunek w Amsterdamie. Bardzo lubi holenderskie klimaty. Ale na wakacjach w Hiszpanii poznał dziewczynę i razem postanowili, że on zacznie studia w tym kraju, a do Amsterdamu wyjadą później. Może kiedy skończy studiowanie.
Zauważył, że ona bardzo potrzebuje rozmowy. Że coś w Róży – bo tak miała na imię – pękło. Chciała tylko mówić i mówić. Nieważne do kogo. W jakiejś euforii, że jest w stanie to robić. Że żyje. Że sąsiadka, której zostawiła psa, nie znalazła Róży tydzień później zamarzniętej między wysokimi trawami.
– A mąż? – spytał kiedyś ostrożnie, nie wiedząc, czy w ogóle jest mężatką.
– Jest w Stanach – odpowiedziała. – Nie przyjechał nawet na święta, wie pan... Tak bywa z mężczyznami... Ale żeby on?
Nagle zapadła się w siebie. Zamknęła oczy, wyciągnęła ręce wzdłuż ciała, a Ksawery zaraz przypomniał sobie, jak leżała w ogrodzie, na karimacie. I że trzeba coś zrobić, żeby jej pomóc. Od razu, natychmiast... Bo jeśli nie, to ona... jednak zamarznie.
Dwa dni przed sylwestrem lekarze pozwolili jej wrócić do domu. Ksawery zaofiarował się, że ją odwiezie. Szła z trudem po schodach. Szczupła, wiotka. Kiedy przyjechali, poprosiła, żeby rozpalił w kominku. Poprosiła, żeby sobie poszedł. Nie musiał się bać, ona drugi raz tego nie zrobi. – Właściwie mąż nie jest tego wart, żeby przez niego... Choć bez niego... nie mam już nikogo, została tylko pustka i śnieg...
reklama
Miała długie ręce, długie nogi i bezbronną dziecinną twarz. Chciał zapytać, czy powinien do kogoś zadzwonić, kogoś zawiadomić, nie może przecież zostać sama. Ale nagle się przestraszył, że znów mu powie, że wtrąca się w jej życie. Ma przecież telefon – pomyślał – może to zrobić sama.
Wrócił do domu rodziców. Ale po godzinie znów wybiegł na grabową ulicę. W oknie saloniku góralskiego domu wciąż paliło się światło, a z komina unosił się dym.
Gdzie jest Róża?
Następnego dnia powiedział rodzicom, że przyprowadzi gościa. Dziewczynę. Zapadła cisza.
– Od tygodnia dziwnie się zachowujesz – zauważył ojciec. – Co się z tobą dzieje? Ciągle gdzieś wychodzisz, jesteś niespokojny.
– Kogo chcesz przyprowadzić, jeśli można zapytać – wtąciła się matka.
– Ależ oczywiście, mamo. To dziewczyna z góralskiego domu. Wróciła już ze szpitala i nie chciałbym, żeby została sama. Nie godzi się zostawić ją bez pomocy.
– Ach tak. Powinieneś wiedzieć, że ta dziewczyna w lecie przyniosła z lasu koszyk grzybów, ugotowała je, poczęstowała rodziców i oni oboje zmarli. Okazało się, że zebrała także trujące. Dlaczego wchodzisz w czyjeś tragiczne układy?
– Przyprowadzę ją – powtórzył Ksawery.
– Nie dam sobie zepsuć sylwestra, synku. Przyjdzie tylu przyjaciół, znajomych... Jak przedstawisz tę dziewczynę? Powiesz, że to sympatia? Narzeczona? Że zgarnąłeś ją z ulicy, ze śniegu? – Matka zacisnęła kurczowo ręce na wazie, którą właśnie myła.
– Tak było, mamo, właśnie ze śniegu – odparł. – Ale nie martw się, nie zepsujemy ci sylwestra.
– Jak to my? – spytał ojciec. – Dzwoniłem do kolegi ze szpitala, do którego przywieziono tę dziewczynę. Ona chciała popełnić samobójstwo. Czy ty się w niej zakochałeś?
– Nie. Mam dziewczynę w Hiszpanii. Kocham ją.
Poszedł do siebie na górę. Usiłował się czymś zająć. Nie mógł jednak znieść myśli, że Róża siedzi w domu sama. Ciągle miał przed oczami ogród w śniegu, karimatę i leżącą postać.
Wybiegł z domu. Jeszcze zdąży kupić ser, wino, owoce i dużo świec. Zadzwonił do furtki. Z domu wyszła stara kobieta.
– Gdzie jest Róża? – zapytał
– Róży nie ma – odpowiedziała.
Kobieta przyszła tylko podlać kwiaty. Był tu ojciec Ksawerego i gdzieś z Różą pojechali. Podobno do jakiegoś szpitala. Zaczął się zastanawiać. Przypomniał sobie szpital dla psychicznie chorych, w którym ojciec, kardiolog, badał od czasu do czasu pensjonariuszy. Kilkadziesiąt kilometrów stąd. Było ślisko, ale nie zważał na to. Do szpitala niemal wbiegł. Wykrzyczał, że musi się zobaczyć z pacjentką, którą przywiózł jego ojciec.
Lekarka dyżurna próbowała go uspokoić. – Pański ojciec bardzo prosił, żeby ją przyjąć. Targnęła się na życie i potrzebowała opieki.
Róża też mu wyjaśniała, że to jego ojciec przekonał ją, że powinna dojść do siebie w ośrodku. Zostać tam jakiś czas. – Ubieraj się! – krzyknął. – Wychodzimy! Wszystko mam już w bagażniku. Pojedziemy do mojego mieszkania. Zapalimy świece, pokroimy sery. Zrobimy sałatkę owocową. Lubisz awokado? Bo ja za nim przepadam!
Barbara Pietkiewicz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.