Czasem ludzie znikają, rozpływają się... i nagle istnieją już tylko w pamięci najbliższych osób.
Niedawno żegnaliśmy się z bliskim przyjacielem rodziny. I tak jak wtedy, gdy był z nami – zawsze ruchliwy, pełen optymizmu i planów – tak jego żeglowanie ku wodom Styksu też miało w sobie wiele radości.
Po pierwsze, mimo że starość nigdy nie będzie niecierpliwie oczekiwanym okresem życia, imponująca była dla nas – ciut młodszych – liczba zgromadzonych na ceremonii energicznych i zadbanych kobiet i mężczyzn (tak, tak!) w wieku osiemdziesiąt plus.
Z całą pewnością są oni plamą zakłócającą symetrię wszelkich statystyk ubezpieczeniowych, bo wyglądali na żwawych, szczęśliwych i na pozór niezniszczalnych. Trudno wytłumaczyć przyczynę ich długowieczności, bo niemal wszyscy mieli ciężkie, pełne stresów życie i nie oszczędzali się ani w pracy, ani przy używkach, jak przystało na prawdziwych żeglarzy i obieżyświatów.
Nastrój na stypie panował prawdziwie młodzieżowy, pamięć wszystkim dopisywała doskonale, a wspominanie przygód drogiego zmarłego przerywały salwy śmiechu. Nie było mowy o dietach czy wstrzemięźliwości, a teoria, że dobre jedzenie należy obficie spłukiwać dobrym winem, była udowadniana przez kilka godzin. Tylko młodzież, mająca za zadanie odwieźć seniorów do domu, musiała markotnie popijać wodę.
Po drugie, zadziwiająca była elegancja żałobników. Panowie nosili malownicze trójgraniaste kapelusze swojego stowarzyszenia – Mesy Kaprów, inaczej mówiąc – piratów, kobiety zaś, niedopuszczone do tego zaszczytu, powetowały sobie brak ozdoby na głowach innymi bardzo malowniczymi elementami stroju, jak przystało na wybranki piratów czy morskie ekssyrenki...
dla zalogowanych użytkowników serwisu.